Pamela sięga pamięcią do czasów, kiedy jej córeczka miała półtora roku i pojechała z nimi na wakacje. W restauracji zjadała parę kęsów jedzenia, a potem robiła Armagedon wokół siebie. Postanowili jeść jak najszybciej, na zmianę pilnując dziecka. Tymczasem francuskie rodziny w spokoju spożywały posiłki, dzieci zjadały zarówno ryby, jak i warzywa, a wokół stolików było czysto. Nie było też jęków i wrzasków, i uciekania z lokalu w kierunku morza. Pamela nie rozumiała, skąd biorą się te kolosalne różnice między jej dzieckiem, czy dziećmi anglosaskich znajomych, a dziećmi francuskimi. Dzieci nie wydawały się zastraszone, a jednocześnie wydawało się, że są z innej planety. Pamela będąc dziennikarką zaczęła szukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Dzieci na placach zabaw nie dostawały ataków szału, domy Francuzów nie przypominały jednego wielkiego magazynu dziecięcych zabawek, a matki nie musiały przerywać rozmów telefonicznych ze względu na dzieci wiszące u nogi i domagające się uwagi w sposób najgłośniejszy z możliwych.
Książka napisana lekko i przyjemnie. Jako ciężarna zaczęłam się interesować właśnie wychowaniem dzieci, a że książka mocno zahacza o tematy żywnościowe, była tym bardziej pożądaną lekturą.
Stwierdzenia z książki konsultowałam z moją mamą (matką bądź co bądź dwójki corek, w tym jednego niejadka i jednego żarłoka). Okazało się, że wychowywała nas w sposób opisany w tej książce ! To był dla mnie mały szok.
Kiedy spoglądam na znajome, widzę ich dzieci, których ja bym mieć nie chciała. Dziecko nie je zupki. Ta dam! Puśćmy mu bajkę, chociaż 2-letnie dziecko nie jest w stanie przełożyć oglądanego obrazu na rzeczywistość, gapi się tępo w przeskakujące obrazki a np. angielskie wyrazy powtarza przez naśladownictwo bez zrozumienia. Dziecko zupkę zje! W każdej ilości. Tylko, że w międzyczasie dokarmiane jest chrupkami, serkami, słoiczkami, a obiadku potem biedne nie chce jeść.
To jeden z postulatów pojawiających się w książce. Nie dokarmiamy dziecka między posiłkami, nie stosujemy przekąsek i przegryzek. Stosujemy stałe pory urozmaiconego jedzenia. A kiedy dziecko już jest w stanie "pomóc" powinno "pomagać" w kuchni, to zaangażuje je w gotowanie, a tym samym wszystko będzie "lepiej smakowało", bo zostało własnoręcznie wykonane. W książce zjaduje sie przepis na ciasto jogurtowe, którego składniki odmierza się właśnie kubeczkami po jogurcie (zużytym do ciasta). Przy pieczeniu nawet małe dziecko może nam pomóc. Plusem ciasta jest modyfikowalność dodatków. Za każdym razem może być inne.
Czy polecam? Oczywiście! Choćby jako miłą lekturę, z której możemy coś tam uszczknąć dla siebie. :)