Och, te herbaty "chodziły" za mną od dawna ("No kup mnie, Marta, no kup... No poparz, jaka ładna jestem, no spójrz... No weź powąchaj, no dotknij, no przecież czujesz, że czeka nas cud-miód-sielanka, no przecież wyczuwasz tę chemię między nami, no...!"). To zapewne wina (- słowo użyte z bezczelnym rozmysłem) pięknych puszek i chwytliwych nazw poszczególnych mieszanek. To popijasz "Mama ma przerwę", to herbatę na "Dzień dobry", to "Mr. Right Tea" czy "Mrs. Right Tea", "Gwiezdny pył", mieszankę "Z miłością" albo życzącą Ci "Powodzenia". Spec od wizualizacji produktu powinien w tej firmie dostać niebotycznie wysoką premię, serio. Powodzenie herbat Tafelgut to, według mnie, właśnie jego zasługa.
Bo herbata jak herbata. Smakowałam dwóch - zapachy nieziemskie. Ale "bananowa tarta" rozczarowała mnie kwaskowatością jabłka, który przeważa w składzie. Cóż, bywa. Mieszankę przekazałam w dobre ręce, a sama zostałam z pustą puszką, na którą w momencie zrodził się pomysł.
- przy szczelnym zamknięciu (prócz górnej nasadki z koroną, wewnątrz jest jeszcze jedna, która gwarantuje trwałość aromatu) opakowanie idealnie nadaje się bowiem do przechowywania kawy, mon amour
Poddałam więc puszkę metamorfozie, co okazało się być prostsze, niż myślałam. Sami zobaczcie:
Zdjęcie etykiety to była czysta formalność, bowiem klej trzymał tylko w jednym miejscu i świetnie odchodził od puszki. Nagą postanowiłam obkleić naklejką tablicową - nie chciałam bowiem ograniczać się co do zawartości puszki. Dzisiaj chcę w niej przechowywać kawę, ale jutro może jakąś aromatyczną przyprawę? Nie wiem i nie chcę się zastanawiać, zamykać sobie możliwości. Niech puszka ma w sobie potencjał zmian!
Papier samoprzylepny-tablicowy rozłożyłam, przykleiłam do niego etykietkę i według tego wzoru wycięłam. Potem pozostało już tylko otulić nim puszkę i opisać. Gotowe! Łatwizna...
do metamorfozy potrzebowałam: - puszkę herbaty Tafelgut
- naklejkę tablicową
- nożyczki