Tworząc to miejsce włożyłam w nie wiele serca. I całe to serce otrzymuję z powrotem z każdym Waszym słowem. Niesamowicie dziękuję za to co napisaliście pod poprzednim postem.
Nie chcę odchodzić, na pewno nie od razu, nie na stałe, nie teraz.
Taki nastrój podły miałam więc wyszło jak wyszło. Tak, miewam okropne dni i podłe humory. Niechroniona chorobowym buforem odczuwam sto razy mocniej to co przyjemne ale i to co przykre. Psychoza maniakalno- depresyjna mnie dopadła ;P Od euforii po spazmatyczny szloch i ryk.
Serce mnie zabolało gdy przeczytałam, że blogowanie ma być przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.
Broń borze nigdy tak nie pomyślałam. Po prostu nie jest to już dla mnie najważniejsze. Blogowa społeczność nie jest już jedyną jaką znam. Czasami zwyczajnie nie mam czasu, pomysłu, ochoty wstawić zdjęcia banana zanurzonego w kakao czy tahini. I dobrze. Czasami czym tłumaczę wczorajszą nieobecność, niespodzianie noce mogą być takie inne, poranki... i po prostu być tu nie mogę. Życie teraz jest o wiele piękniejsze ale i o stokroć trudniejsze.
Zawsze powrót po wakacjach na uczelnię był dla mnie wybawieniem od nudy i wegetacji. Teraz nawet nie wiem gdzie się podziała moja zdolność do mobilizacji. Czytanie, nauka, literatura... Co innego mi w głowie. Wcześniej 45% uwagi - jedzenie drugie 45%- nauka, 10%- ludzie i bliżej nieokreślona reszta. Wszystko to zostało zburzone i trochę minie zanim poukładam sobie chaos w głowie.
Myślę, że jest już taki czas, w którym mogę powiedzieć, że
pokonałam chorobę.
Pokonam tez i inne trudności.
Dziękuję za to, że jesteście :*
Poza paplaniną zostawiam zdjęcie słodkiej, prostej, pysznej owsianki. Antidotum na całe zło.
Dyniowa owsianka kokosowo- waniliowa* ze śliwkami, orzechami włoskimi, gorzką czekoladą, pyłkiem i syropem z pędów sosny*gotowana z dodatkiem wody kokosowej i ziarenkami z laski wanilii Pam.