Dzisiaj po trzech tygodniach mam spotkanie z terapeutą, co skłoniło mnie do ogarnięcia jakie wydarzenia miały w tym czasie miejsce i tak sobie myślę, że przez te 3 tygodnie wydarzyło się więcej niż przez całe minione wakacje :P A na ten tydzień mam planów dwa razy tyle :]
Jak było wczoraj? Nie pamiętam xD Pamiętam tylko, że wyjechałam na miasto, nikogo nie zabiłam i ani odrobinę nie straciłam zapału. Generalnie: faaajnie :D
Pogoda po południu była idealna do biegania, serce mnie rwało, ale niestety muszę kilka dni odpuścić. W ubiegłym tygodniu wlazło mi coś w biodro, miałam już coś takiego w tym roku, jednak wtedy nie odpuściłam. Zawzięcie biegałam, bo przecież musiałam udowodnić jaka jestem silna i wytrwała, że skoro tyle jem, to muszę proporcjonalnie dużo się ruszać. Skończyło się tym, że po mieszkaniu chodziłam na kolanach. Tuż po tym złapał mnie ten dół okropny, myślę, że to kontuzja była wraz z innymi bodźcem spustowym dla niego. Miałam do siebie pretensje, byłam na siebie wściekła i na to, ze nie wiem co w takim razie mam robić z jedzeniem i całą resztą, bo przecież na jedzenie musiałam sobie odpowiednio zasłużyć. Człowiek uczy się na własnych błędach. Niedawno sama przecież mówiłam, że zakochałam się w bieganiu na nowo, dlatego, że stało się źródłem nieopisanej przyjemności, ale bieganie przez łzy, zaciśnięte zęby przyjemne nie jest. Ja przecież wyczynowcem nie jestem, nikomu nie muszę niczego udowadniać, torturować siebie. Sobie nie muszę niczego udowadniać. Siebie muszę szanować. Jeżeli organizm potrzebuje się zregenerować, to nie będę rzucać mu kłód pod nogi, mścić się, czy ograniczać. Niczego złego przecież nie zrobiłam. Z ciężkim sumieniem, owszem, ale musiałam podjąć decyzję o odpuszczeniu tak długo aż nie będę odczuwać dyskomfortu. I nie świadczy to o mojej słabości, a przeciwnie- o sile. Bo to kolejny mały wielki sukces- wiedzieć kiedy odpuścić, słuchać swojego ciała, nauczyć się go. Przy okazji zdystansować się. Nie tylko z jedzeniem miałam problem, ale również z wyważeniem odpowiedniej ilości ruchu. I widzę teraz wyraźnie, że biegam, bo to kocham i brakuje mi tego i chciałabym już wyjść ,,polatać”, ale jak jest potrzeba to wiem, że muszę przestać. Czymże jest tych kilka dni w porównaniu do wielu lat, którym bieganie jako prawdziwa przyjemność będzie towarzyszyć?
Na szczęście przy chodzeniu nie boli, a przynajmniej nie tak, żebym była uziemiona. To znieść byłoby mi trudniej, bo właściwie cały dzień jestem na nogach i mocno popsułoby mi to plany :P
Miłego dnia :)
Dawno piekarnika nie uruchamiałam, ale jak już uruchomiłam to po to by zjeść to co uwielbiam. Ziemniak- tyle człowiekowi do szczęścia trzeba ;D
Batat pieczony z ricottą z malinami, ziarnem kakaowca i tahini
Truskawki, borówkami, awokado
Przepis:
1 średni batat
2-3 łyżki ricotty
Kilka malin
Batata myjemy i wycinamy wzdłuż niego rowek. Nagrzewamy piekarnik do 200 stopni, wkładamy ziemniaka luźno okrytego folią i pieczemy ok. 25 minut, po tym czasie nadziewamy ricottą i malinami i pieczemy odkrytego przez kolejne 15- 20 minut w 180 stopniach. Podajemy z dodatkami.
Pam.