Zawsze bardzo, bardzo miło mi się czyta wszystkie komentarze, które dostaję.
Słowa ,,jesteś silna”, ,,dużo osiągnęłaś”.
Jednak stwierdzenia typu: ,,zazdroszczę, że tak daleko zaszłaś”, ,,zazdroszczę podejścia”, ,,też bym tak chciała” powodują ukłucie. Słyszę jakby siebie sprzed kilku, kilkunastu miesięcy.
To z rodziny ,, może kiedyś”, ,,w przyszłości”, ,,jak już kiedyś będę…” itd.
Donikąd nie prowadzące mrzonki.
Podczas gdy ja naprawdę nie jestem wyjątkowa, nie doznałam olśnienia, łaski Boskiej, nie zostałam naznaczona możliwościami, nie ozdrowiałam cudem, nie stwierdziłam ,,od teraz będę podążać w stronę światła”.
Postanowiłam sobie pomóc pracując nad sobą każdego jednego dnia, a to przywilej i obowiązek który posiada każda osoba. Patetycznie brzmiąca prawda...
Jak?
Mi pomogła terapia. Musiałam stawić czoła swojej przeszłości, w której tak bardzo byłam zakotwiczona. Skoncentrowana tylko na niej. W wypartych pretensjach, nieokazanych emocjach, żalach. Niektóre sprawy musiałam przewałkować kilka razy z kilku stron.
Raz jeszcze, raz jeszcze i raz jeszcze.
Czasami już się buntowałam: ,,-toż przecież już rozmawialiśmy o tym tysiąc razy
-może trzeba tysiąc pierwszy”.
I któregoś dnia złapałam się na tym, że nie rozmyślam o tym co było.
Złapałam się na tym, że planuję. Że widzę siebie robiącą to, tamto. Zaczęłam mieć wizje, marzenia, plany. Ale nie te kiedyśtam, tylko te realne. Ukierunkowałam się na przyszłość. Na możliwości.
Dotarło do mnie, że jeżeli chcę za kilka dni/ lat mieć zdobyte to co mi się marzy, to muszę zmieniać to co mnie ogranicza dzisiaj. Nie taryfy ulgowej. Dopóki nie zacznę przełamywać swoich schematów niczego nie zmienię i za 5, 10, 15 lat moje życie będzie wyglądało dokładnie tak samo jak dziś. Jeżeli przez kilak lat każdy mój dzień wyglądał niemal tak samo, to jutro samo z siebie nic się nie zmieni. JA muszę zmienić. Nie ma innej możliwości.
Inni mogą się martwić, pokręcić głową, zrobić ojeeej, ale nikt zacznie żyć za mnie moim życiem
Zaczęłam powolutku wychodzić ze swojej skorupy. Bez pośpiechu, żeby się nie zrazić. Byle cokolwiek zmieniać. Prawdziwie, nie w obrębie strefy komfortu. I doceniać każdy najmniejszy krok.
A duma z postępów jest nie do opisania :D
Dostrzegłam, że w moich planach na przyszłość zwyczajnie nie ma miejsca na chorobę. Najzwyczajniej w świecie nie jest mi ona potrzebna, a tylko zawadza. Kula u nogi blokująca ruchy.
Nie definiuje mnie w żaden sposób. Mam chorobę, ale nie jestem chorobą, jak jej nie będzie- niczego nie tracę.
Kiedyś trzeba zacząć, ale na co czekać? Przełom, moment spustowy, wydarzenie zmieniające światopogląd? Może na filmach, nie w życiu. Nieraz mam wrażenie, ze to walka z wiatrakami, że zabraknie mi cierpliwości, że to tak długo trwa, ale choćbym dopiero za 10 lat mogła powiedzieć ,,jestem zdrowa", to WARTO. Za 10 lat? Okej, byle stało się to możliwe, ale trzeba działać.
Dziś nie jestem jeszcze zdrowa i daleko mi do zdrowia, nieraz jeszcze się cofnę o krok, nieraz jeszcze odmówię komuś czegoś, nieraz stchórzę, ale wiem, że z tej dobrej drogi nie zejdę, to będą co najwyżej nieprawidłowe ruchy na dobrej drodze.
Nie z fałszywej skromności uważam, że nie jestem wzorem do naśladowania czy kim tam jeszcze, ale jeżeli, ktokolwiek uważa, że ,,chciałby tak jak ja”, to absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie. Chcieć to móc, a jeśli się nie może to znaczy, że się wystarczająco mocno nie chce. Dlaczego?
Miało być krótko, a wyszło jak zawsze…
Chyba potrzebuję gdzieś wylewać to co porządkuje mi się w głowie :P
Pierwszy prawdziwie wakacyjny dzień uczciłam po włosku- makaronem i białym winem, a dziś imieninowe śniadanie- lody!
Lody dobre na każdą okazję :D
Słonecznej niedzieli! :)
Kawowe lody bananowe z borówkami, morwą białą, nerkowcami
Morela, maliny
Przepis:
4 duże mrożone banany
2-3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
Banany mrozimy pokrojone w plastry. Rano wyjmujemy na kilka minut. Blendujemy banany z kawą. Wkładamy na chwilę jeszcze do zamrażalki. Podajemy z dodatkami.
Pam.