Trochę nagięłam fakty pisząc tytuł, bo zupa tak naprawdę słona była. Ale nie za słona i rzeczywiście nie było w niej ani grama soli w czystej postaci. Czy to oznacza, że przerzuciłam się na ersatze? Bynajmniej! Zacznijmy więc od początku.
Miałam młodą włoszczyznę, więc zamarzyłam sobie z niej wiosenny bulion warzywny. Wlałam do garnka wodę, oczyściłam warzywa, dodałam liść laurowy, ziele angielskie i sięgnęłam po sól… a tutaj okazało się, że jej nie ma. Ani grama! No skończył się zapas. Do sąsiadki ze szklanką nie pobiegłam, bo to już nie te czasy (a szkoda).
Nic to – wstawiłam garnek na gaz i gotowałam – stwierdziłam, że później coś z tym wymyślę. I wymyśliłam – doprawiłam sosem sojowym i sosem rybnym – oba słone jak jasny piorun, więc doskonale tę zwykłą sól mi zastąpiły.
Ale kiedy już zabarwiłam zupę sosem sojowym – bezpowrotnie pożegnałam się z moim wiosenno-warzywnym bulionem. W taki razie postawiłam na klasyczną śmieciówkę – dorzuciłam cukinię i zielony groszek. A jak już dorzucałam ten groszek z mrożonki, to jeszcze dodałam mieszankę warzyw do dań azjatyckich. A na koniec jeszcze pieczarki i makaron. I wyszło z tego takie smaczne, odpowiednio słone zupo-coś ;)
Zupo-coś (pomysł własny)
włoszczyzna
liść laurowy i ziele angielskie
sos sojowy i sos rybny (w roli środka solącego)
dowolna mieszanka warzyw do dań azjatyckich (w tym: grzyby mun, papryka czerwona grzyby shitake, pędy bambusa)
mrożony zielony groszek
cukinia
pieczarki
makaron (o dowolnym kształcie)
Najpierw z włoszczyzny ugotować bulion, w trakcie dosolić sosami, dodać resztę warzyw i gotować do miękkości lub al dente (wedle upodobań). Połączyć z makaronem (gotowanym w zupie lub osobno – w zależności od stopnia chęci mycia 1 lub 2 garnków ;))