Jak wiecie rzadko wam coś polecam. Jednak czasem wpada mi w ręce coś, co jest warte polecenia; coś, co w kuchni sprawdza się fajnie i można z czystym sumieniem zarekomendować. Swego czasu wpadł mi w ręce piękny, ciężki i funkcjonalny garnek marki Woll. Kurier jak paczkę niósł to się lekko uginał, więc już oczami wyobraźni widziałam jak mi kuchenka pęka. Okazało się, że to ciężar życia przygniatał – kurier intensywnie uczestniczył w weselu i był lekko słaby. Po odpakowaniu pierwsze wrażenie – aha, jednak jest ciężki i duży, mimo że ma tylko 5 litrów pojemności. Po chwili użytkowania jednak można się przyzwyczaić. Fakt, jest masywny, więc trzeba mocno trzymać, ale jest też stabilny i nie lata po kuchence jak wściekły. Garnek pojawił się gdy byli u nas znajomi i wzbudził w męskiej części małżeństwa dzikie westchnienia zazdrości, więc dizajn odpowiada obu płciom.
Jak wiadomo od patrzenia gara się nie oceni, więc garnek dostał wycisk. Gotowałam w nim na gazie, indukcji, elektryce, ceramice i z ciekawości potraktowałam palnikiem. Wsadziłam do pieca i nic, zero śladów użytkowania. Pokrywka mi spadła i się nie rozbiła. Można w nim smażyć, dusić, piec, gotować. Specjalna powłoka (diamentowa ceramika i nanokompozyt w technologi NON-STICK) sprawia, że się nie przypala nic. Ta sama powłoka powoduje, że cokolwiek robicie wymaga minimalnej ilości tłuszczu, więc potrawy robią się zdrowsze. Grube dno fajnie i równo rozprowadza ciepło, które się szybko kumuluje i utrzymuje. Dzięki temu oszczędzamy energię lub gaz. I teraz informacja dla tych, którzy uważają zmywanie naczyń za karę – garnek zmywa się absolutnie sam. Po mniej inwazyjnych daniach wystarczy przetrzeć ręcznikiem kuchennym, cała reszta wymaga ciepłej wody, odrobiny płynu i delikatnego przetarcia; w zmywarce garnek też nie poniósł żadnych strat.
Ma jedną wadę – cenę. Jednak nie będziecie żałować żadnej wydanej złotówki. Garnek, który ja mam zastępuje miliony patelni, woki i inne brytfanki. Fajnie i wygodnie się go użytkuje. Ostatnio smażyłam w nim powidła. Przez trzy dni smażenia, zamieszałam w nim sześć razy i nic się nie przypaliło. Część garnków w mojej kuchni dostało nakaz eksmisji.
O naczyniach firmy Woll przeczytacie na stronie producenta: http://www.woll-cookware.com/index.php/en/
W Polsce można je kupić pod tym linkiem: http://www.egustus.pl/35-linia-woll-logic
Pierwszą potrawą, która „ochrzciła” garnek było leczo. Leczo bezmięsne, z minimalną ilością tłuszczu. Pyszne, warzywne i lekko zaskakujące. W tym garnku nie użyłam żadnego dodatkowego płynu, oprócz tych soków, które puściły warzywa. Jeśli nie macie garnka, który nie przypala, nie ma grubego dna i nie trzeba go pilnować też dacie radę
Potrzebujemy:
- 4 czerwone papryki
- 2 żółte papryki
- 2 zielone papryki
- 2 zielone cukinie
- 2 żółte cukinie
- 1 bakłażana
- 4 cebule
- 3 kg pomidorów obranych i pozbawionych pestek (to ważne)
- 10 sztuk sporych pieczarek
- łyżeczkę ostrej, wędzonej papryki, jeśli nie macie to małą papryczkę chilli
- 10 sztuk średnich ogórków konserwowych
- sól, pieprz, trzy ząbki czosnku
Na dno garnka wlałam łyżkę oliwy. Warzywa pokroiłam – paprykę i pieczarki w paski, cukinie i bakłażana w kostkę, cebulę w piórka, obrane i wypestkowane pomidory w kostkę, ogórki w pół talarki. Do garnka wrzuciłam cebulę, papryki, cukinię, bakłażana i pieczarki, przykryłam i zostawiłam na 15 minut. Jeśli wasz garnek przypala, na tym etapie dolejcie pół szklanki bulionu warzywnego. Po tym czasie przemieszałam, dodałam pomidory, wędzoną paprykę i czosnek. Po kolejnych 15 minutach dodałam ogórki kiszone, sól, pieprz i odrobinę cukru oraz gałki muszkatołowej. Leczo dostało jeszcze 10 minut kąpieli i gotowe. Wielbiciele mięsa mogą dodać boczek wędzony lub kiełbasę. Jednak taka wersja zniknęła szybko i naród domaga się jeszcze
Smacznego!
Post Leczo bezmięsne pojawił się poraz pierwszy w LADY KITCHEN.