Nie lubię samolotów, bo niszczą kolej. Nie znoszę dyskontów, bo zabijają klasyczny handel. Walczę z mikrofalówkami, bo niszczą tradycyjne jedzenie… Ale co ja mogę?
fot. http://www.homewatersoftenerreviews.com/
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jak kocham latać – wyznała mi niedawno przyjaciółka, a gdy w odpowiedzi rzuciłem jej pełne niedowierzania spojrzenie, wyciągnęła z łudząco podobnej do oryginalnej Prady internetowy bilet. No tak, złowiła lot do Mediolanu za 43 złote. W Mediolanie nigdy nie była, ale pytanie, czy była kiedyś w Modlinie i czy wie, że aby przejść przez bramki kontrolne i nie spóźnić się na samolot, trzeba stawić się na lotnisku trzy godziny wcześniej. I sobie postać.
Niskokosztowe lotnisko Warszawa Modlin powstawało w aurze skandalu. Jakość nowo wybudowanego pasa startowego zakwestionowano na tyle skutecznie, że lotnisko zamknięto tuż po otwarciu. Usterki usuwano wstydliwie acz pospiesznie a eksperci wieszczyli rychły schyłek nowego przedsięwzięcia. No przecież kto będzie jeździł pięćdziesiąt kilometrów na lotnisko, na które nie dociera nawet kolej?
fot. Mike_fleming
W międzyczasie powstała prężna sieć połączeń autobusowych, dzięki której z centrum stolicy na lotnisko można dojechać w godzinę (albo dwie – w zależności od tego, na której arterii akurat trafi się wypadek), czyli mniej więcej w takim czasie, w jakim szybki pociąg przemierza odległość z Trójmiasta do Iławy (albo Warszawy – w zależności od tego, czy porównywać czas przejazdu lotniskowego busu w godzinach nocnych za dnia). Skoro tak, to jaki sens lecieć z Gdańska do Warszawy samolotem, skoro pociąg jest szybszy?
Sensu można doszukiwać się w cenie, ale nawet jeśli przyjąć, że pasażer trafi na najtańszą ofertę niskokosztowego przelotu, czyli dziewięć złotych, a do tego wykupi najtańszy bilet na dojazd niskokosztowym busem z lotniska do centrum za dziewiętnaście złotych, to rzeczywiście wyda mniej niż czterdzieści dziewięć złotych – bo tyle kosztuje SuperPromo z Gdyni do Warszawy. Jak łatwo wyliczyć, zaoszczędzi 22 złote, choć na gdańskie lotnisko też jakoś musi dotrzeć i, jeśli nie wybierze się pieszo, to na pewno nie dotrze za darmo. Poza tym musi dodać nieco czasu na przejście przez bramki oraz dokładnie wiedzieć, co może ze sobą zabrać a czego nie. Czy zatem nawet najtańszy bilet taniego przewoźnika wart jest swej ceny?
Być może nie, na co wskazuje decyzja samego przewoźnika, który zdecydował się przekierować część lotów z lotniska w Modlinie na lotnisko Chopina. Klienci powinni być zadowoleni, bo będą mieli bliżej i wygodniej, ale operator niskokosztowych przejazdów autobusowych z Modlina do Warszawy, reklamowanych jako komfortowe, na pewno już zgrzyta zębami. Może wycofa część pojazdów, a jeśli tak, niechby wycofał mikrobusiki i zaczął realizować obietnicę wożenia pasażerów komfortowymi autokarami, która widnieje na krzykliwych plakatach i w internecie.
Z trójki obietnic: tanio, szybko i komfortowo da się za jednym razem zrealizować tylko dwie i to wcale nie w dowolnej kombinacji. Doświadczenie wskazuje, że albo pojedziesz tanio i szybko albo szybko i komfortowo. Taniość to wszak hasło naszych czasów, które przykuwa uwagę milionów i skutecznie przyćmiewa pozostałe dwa. Żądanej przez miliony taniości nie można więc zatem tak po prostu zignorować.
Zresztą kto by chciał? Milionów w tych milionach dopatrzyło się już wielu – nie tylko właściciele tanich linii lotniczych ale i tanich linii autobusowych oraz wszelkich tanich inkarnacji przewozów, turystyki i noclegów, z hostelami oferującymi łóżka w tunelach przypominających chłodnie dla nieboszczyków oraz kontrowersyjnym Uberem na czele.
fot. Thomas Hawk
Taniość rządzi też w sektorze znacznie bliższym ciału niż podniebne eskapady – w handlu. Tutaj prym wiodą dyskonty, w których klient ma odnieść wrażenie, że kupuje dużo, płaci mało, a nawet nic, bo wydając, zarabia! To wrażenie potęguje czynnik swojskości i polskości, który zagraniczne sieci ostatnio bardzo mocno promują w przekazie reklamowym. Tanio i swojsko – w to nam graj. Jest super, bo za przysłowiowe trzy dychy można się dziś najeść, polecieć do Modlina i jeszcze starczy na pół litra. Gdyby kultową 15 lat temu „Balladę o lekkim zabarwieniu erotycznym” nagrywano dziś, rozmarzona pani Benia pewnie już nie poszłaby z trzydziestoma złotymi do Ruskich po klapki i trzy pary majtek, tylko nakupiłaby sobie za to w dyskoncie croissantów, jambonów serranów i oliwków i poleciała z nimi do Radomia i z powrotem. A jak!
No dobrze, to teraz zejdźmy na ziemię i zastanówmy się, jak to możliwe, że skoro nasze polskie jest takie dobre i takie tanie, to dlaczego upada duża polska sieć sklepów spożywczych Marc-Pol, a inna polska sieć, Alma, doświadcza poważnych problemów i kto wie, czy nie podzieli losów od kilku lat nieistniejącej już sieci Bomi? Może polskie sieci są za drogie? Ten, kto odwiedził w ostatnich dniach supermarket Marc-Polu w hali Mirowskiej na pewno zaprzeczy – markowa kawa po 10 zł za pół kilo, słoiczek hummusu po trzy złote, wafelki torcikowe po dwa. Niestety tak tanio w Marc-Polu jest tylko chwilowo i już więcej nie będzie, bo w sklepach sieci trwa totalna wyprzedaż za bezcen. Jeżeli jednak spojrzeć na ceny sprzed wyprzedaży, to już tak atrakcyjnie nie jest. Okazuje się, że wafelki mają bardzo drogie, markowa kawa też wychodzi ze dwa razy więcej niż w innych sklepach, o hummusie już nawet nie wspomnę.
Rdzennie polskie sklepy są droższe, zresztą podobnie jak polskie linie lotnicze. LOTem z Gdańska do Warszawy też się przecież lata, ale za dziewięć złotych nie ma mowy. Musi być te półtorej stówki od łebka albo i lepiej, choć trzeba przyznać, że to i tak niezły wynik, bo jeszcze do niedawna lot polskimi liniami kosztował stówek dobrych kilka. Low-costyzm i dyskontyzm wpłynął zatem na ogólny spadek cen wszędzie, ale pojawia się pytanie – kto płaci za tę taniość?
Jeśli spojrzymy na kolej, to rzeczywiście tanie bilety w przedsprzedaży rekompensowane są środkami wszelkiej maści guzdrałów, którzy z różnych powodów nie są w stanie zarezerwować sobie przejazdu z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Jeśli kupują bilet przed wyjazdem, płacą jak za zboże – na przykład 150 złotych za szybki pociąg z Gdańska do Warszawy zamiast wspomnianych wcześniej 49 i nie ma zmiłuj. Podobnie jest na kolei zagranicą. Bilet pierwszej klasy z Innsbrucku do Wiednia zarezerwowany ze dwa miesiące przed wyjazdem kosztuje tylko 34 euro. Taki sam bilet rezerwowany na tydzień przed wyjazdem kosztuje już 125 euro. Różnica jest spora, ale pula tanich biletów jest mocno ograniczona. Rozwiązanie przyjęte przez kolej zdaje się być rozsądne, bo pokazuje, że tanio jest, ale w ograniczonym zakresie. Widać też, jaka jest różnica między zwykłą ceną biletu a ceną w promocji.
W przypadku tanich linii lotniczych tego nie widać. Tydzień przed wylotem tani bilet jest nadal tani. W dyskontach tanio jest ciągle, a niekiedy bywa jeszcze taniej, na przykład gdy ogłaszane są specjalne promocje na warzywa czy mięso – powiedzmy o 30 procent taniej. Nagle sieć pozbawia się zysków? Trudno w to uwierzyć. I nie wierzmy.
To nie sieci ponoszą rzeczywiste koszty taniości. Nowa era w handlu, podróżach, noclegach i innych usługach finansowana jest przez miliony szeregowych pracowników, którzy znaleźli zatrudnienie w tym systemie. Aby ciąć ceny jeszcze skuteczniej, maksymalnie obniża koszty, w tym koszty pracownicze. Rozlicza zatem każdą przepracowaną minutę. Nie przewiduje miejsca na protesty, żądania ani strajki, bo mogłyby one zakłócić sprzedaż. Do tego nic za darmo. Jeśli pracownik chce pracować, a musi mieć uniform, to niech go sobie kupi. Jeśli potrzebne jest mu firmowe szkolenie, niech za nie zapłaci. Dlaczego klient ma pokrywać koszty cudzej odzieży? – że tak cynicznie zapytam w imieniu właściciela sieci. Z prezentowanego poniżej holenderskiego dokumentu wynika, że cięcie kosztów, zwłaszcza w przypadku podróży lotniczych, może wiązać się z oszczędnościami na bezpieczeństwie pasażerów.
Lwią część kosztów taniości ofert niskokosztowych sieci pokrywają jednak sami pracownicy tych sieci wespół z ich dostawcami, którzy zmuszani są do ciągłego obniżania cen. Zaś owe obniżone ceny w dwójnasób biją w tych, którzy dobrowolnie je finansują. W systemie ciągłej taniości zaczyna się rysować pewien niepokojący schemat życiowy. To taki chocholi taniec wciąga jego uczestników w błędne koło, z którego bardzo trudno się wyrwać. Oto za mizerne wypłaty niskokosztowi pracownicy robią tanie zakupy w tanich sklepach, korzystają z tanich autobusów, kupują tanie samochody i spędzają urlopy organizowane przez tanie biura podróży, często w porozumieniu z centralami tanich sieci, w których nisko opłacani pracownicy pracują. Sami zatem finansują mechanizm, który wiąże im ręce. Nic dziwnego, że są tacy, którzy ten stan rzeczy nazywają niewolnictwem dwudziestego pierwszego wieku. Mówi też o tym francuski dokument „Tanio, taniej, najtaniej, kto da mniej?”, którego autorzy przemierzają Europę tanim samochodem, aby dotrzeć do źródeł współczesnej taniości.
Trafiają w końcu do serca tanich linii lotniczych, których główna siedziba… też jest tania! Czy właściciel tych linii żyje również tanio? Trudno się tego spodziewać, skoro jest jedną z najbogatszych osób w swoim kraju. Sam chętnie wypowiada się przed kamerą, dzięki czemu widz dowiaduje się, że w tanich liniach lotniczych pracownicy nie mają ani szczególnej wartości, ani szczególnych praw. Prestiż zawodu lotnika? A co to takiego? Przecież lotnik to zwykły taksówkarz, przynajmniej tak o swoich pracownikach wypowiada się sam prezes.
Bezwzględny rygor jest też podstawą działalności dyskontów, które organizowane są na wzór wojskowych systemów aprowizacji. Ich twórcy, wychowani w warunkach wojennych, mają jeden cel – dużo, tanio i na czas. Klienci zdają się ten koncept dobrze rozumieć, bo aprowizują się bez mrugnięcia okiem i nie pytają, ile zarabia kasjerka, na jakie ustępstwa poszedł producent wędlin, które sieć łaskawie sprzedaje pod własną marką ani ile kilometrów musi przejechać ciężarówka z dostawą towaru. Wszystko to dzieje się za przyzwoleniem a nawet na wyraźnie żądanie klientów. Oni właśnie tego chcą – powietrznych taksówek za pisiąt złoty, magazynów aprowizacyjnych z bułeczką za jed-naście groszy – ale żeby była świeża, chrupiąca i duża!
Jeśli padają tu jakieś pytania, to raczej o to, czemu tak drogo i czy może być taniej. Oczywiście, taniej być zawsze może. W samolotach można by wprowadzić opłaty za korzystanie z toalety – bo dlaczego ci, którzy nie korzystają mają płacić za tych, którzy korzystają? Pewnie ktoś też kiedyś zrealizuje plany wprowadzenia lotniczych miejsc stojących. Skoro w pociągach zamożni leżą, a bogacze nawet śpią, to w samolotach oszczędni mogą postać. I tak stoją już przecież po kilka godzin na lotniskach przed bramkami kontroli bezpieczeństwa, więc mogą sobie postać kolejne dwie. Na pewno znajdą się chętni – o ile wyjdzie im taniej.
Kilka dni temu stałem w kolejce do kasy zamykanego właśnie sklepu Marc-Polu, o którym pisałem wyżej. Do kolejki podeszła ładnie ubrana zaawansowana wiekiem warszawianka – na głowie trwała ondulacja, na piersi broszka z wielkim bursztynem, na pomarszczonych palcach złote pierścionki. W zgrabiałej dłoni dzierżyła paczkę makaronu z naklejką: 99 groszy. Nieznoszącym sprzeciwu ruchem ręki zatrzymała kolejkę i, wymierzając w kasjerkę ostro zakończony akrylowym paznokciem palec, wycedziła przez wyszminkowane burgundem wąskie pomarszczone usta – „wczoraj pani na sali mówiła, że będzie jeszcze przecena tej przeceny, a cena dziś jest dalej taka sama”. Kasjerka pogrzebała w mocno spracowanym kajecie i zaproponowała klientce, że obniży jej cenę tej paczki makaronu o dalsze 20 procent. „Pani sobie kpi!” – prychnęła starsza pani, rzuciła makaronem i z dumnie uniesioną trwałą ondulacją udała się do wyjścia, pobrzękując bransoletkami.
Dużo i tanio, ale czyim kosztem?
Czy można podróżować tanio i rozsądnie na swój rachunek? Oczywiście! A do tego taka podróż może stać się rzeczywiście fascynującą wyprawą. O tym w mojej najbliższej audycji w JemRadio, której gościem będzie Rafał Kośnik, podróżnik ekstremalny i surwiwalista. Podróżował po Amazonii, poznawał miejscowych, nocował we wioskach tubylców i jadł z nimi krokodyle. Uwielbia Azję, uliczne jedzenie i orientalną kulturę. W pasjonującej rozmowie podzieli się z nami wrażaniami ze swoich egzotycznych podróży oraz udzieli rad tym, którzy podobną podróż planują. Natomiast z Panem Makarym analizie poddamy medialne doniesienia pewnej dietetyczki, która publicznie straszy chlebem z supermarketów. Całej audycji można wysłuchać tu. Pozostałe odcinki programu znajdziecie tu.