Pierwszy raz jadłam je u mojego taty. Były nieco inne w smaku niż tradycyjne. Byłam przekonana, że to kwestia dodania do nich wędzonych śliwek. Nic z tych rzeczy. Były po prostu pieczone. Genialne. I od razu uprzedzam - nie bawcie się w pieczenie jedynie 2 kg owoców. Pozbierajcie naczynia żaroodporne jakie macie w domu, sprawdźcie ile z nich zmieści się w piekarniku, dorzućcie do nich śliwki i pieczcie na potęgę. A, i jeżeli macie bardzo słodkie i dojrzałe śliwki, pomińcie cukier.
Składniki:
2 kg śliwek (najlepsze będą węgierki)
pół szklanki cukru
(przepis na 4 małe słoiki)
Śliwki myjemy, drylujemy, mieszamy z cukrem i wrzucamy do naczynia żaroodpornego. Pieczemy pod przykryciem 3 godziny w 180 stopniach. Po tym czasie owoce mieszamy i odstawiamy. Na drugi dzień pieczemy w ten sam sposób. Jeżeli powidła wyszły za rzadkie, 30 minut przed końcem pieczenia można ściągnąć pokrywkę. Przed przelaniem do słoików spróbujcie czy wyszły wystarczająco słodkie. Gorące powidła przekładamy do wyparzonych słoików i zamykamy wyparzonymi zakrętkami, odwracamy do góry dnem.