Nie mam zbyt dobrych wspomnień związanych z kuchnią chińską, której miałem okazję skosztować. Wszędzie mięcho, podroby i tłuszcz zwierzęcy. Ilekroć nieudolnie łapałem pałeczkami jakiś dziwny, galaretowaty makaron, myślałem o pysznych indyjskich curry. Najzabawniejsze było jednak samo zamawianie potraw i nie ważne, co z tego wychodziło. Pokrótce opiszę różne style zamawiania jedzenia, jakimi się posługiwaliśmy.
1. W jednej restauracji przydzielono nam kelnera, z którym mieliśmy porozumiewać się przy pomocy aplikacji tłumaczącej mowę w języku angielskim na język chiński. I tak słowo vegetarian zrozumiała jako The Dutch Veteran! Mnóstwo śmiechu, kilka prób, po czym dostaliśmy brokuły. Po prostu ugotowane brokuły.
2. Bezpieczniejszym sposobem było zaglądanie ludziom do talerza. Dosłownie. Rozglądaliśmy się po knajpie i pokazywaliśmy palcem na dania, które wyglądały apetycznie. Niestety często jedynie wyglądały.
3. Pewnego razu trafiliśmy do restauracji w Pekinie, która miała kartę dań ze zdjęciami. Co to była za ulga. Jedno z nich szczególnie przykuło moją uwagę. Wszystko wyglądało na miskę pełną ciepłych nudli i warzyw, więc od razu się skusiłem. Okazało się, że zamówiłem sałatkę warzywną ze śmiesznymi białymi grzybkami, doprawioną iście po azjatycku.
Całe szczęście, że trafiliśmy do małego hostelu w Xi’ an, którego właściciel uświadomił mi, że nie taki diabeł straszny. Nauczyłem się przygotowywać kilka ciekawych potraw i łączyć dotąd nieznane mi smaki.
Nasz znajomy dał nam również interesujący wykład na temat parzenia herbaty i całego ceremoniału z tym związanego (na zdjęciu tradycyjne parzenie herbaty Pu-erh). Ciekawostką jest to, że dobrej jakości herbatę tego typu można zaparzać aż dziewięć razy! Sami natomiast natrafiliśmy na zieloną herbatę jaśminową, której – jak wcześniej wyczytałem – nie można nie spróbować będąc w Chinach.
Chińczycy jedzą dosłownie wszystko. W marketach można znaleźć leżące obok cukierków hermetycznie pakowane kawałki mięsa, ugotowane jajka i kurze łapki. W sam raz na przekąskę w podróży. A czy Chińczycy jedzą zupki chińskie? Tak, i to w niewyobrażalnych ilościach, a wybór smaków jest ogromny. Szczególnie interesujące jest ich zamiłowanie do jedzenia robactwa. Niezwykle popularne są stragany na ulicy Wangfujing w Pekinie sprzedające smażone skóry węży, skorpiony, tłuste robaki, rozgwiazdy czy koniki morskie. Odrzuciłem więc wszelkie uprzedzenia i chcąc przesiąknąć tą kulturą sam skusiłem się na dziesięciocentymetrowego, czarnego skorpiona. Był posypany mieszanką przypraw a następnie usmażony w głębokim tłuszczu. Do końca nie wiem, co czyni go takim smakołykiem. Może jedzenie tych stworzeń związane jest z jakimiś chińskimi wierzeniami. W każdym bądź razie nie przypadł mi do gustu i po jego zjedzeniu nie odczuwam żadnych super mocy.