Śniadanie mistrzów
czyli plony przywiezione od cioci Basi
Dziś post bardziej osobisty, ale mam nadzieję, że choć troszkę nuta zawadiacka się utrzyma. Zrozumcie, chcę się dziś trochę uzewnętrznić. Zaczynam...
Odkąd jestem na urlopie macierzyńskim odpoczęłam psychicznie od pracy na uczelni. Całkowicie się uspokoiłam na duchu i ciele. Przestałam żyć stresem i chwytam każdy dzień. Jest mi tak wspaniale, że najchętniej nie wracałabym tam. To jest zdecydowanie najlepsze pół roku w moim życiu i nikt by mi nie uwierzył oglądając moje życie teraz, że jestem mamą półrocznego Antosia, którym opiekuję się 24 h na dobę. Wyjeżdżam, biegam, gotuję, pływam, sprzątam, prasuję, odwiedzam znajomych, moje życie towarzyskie kwitnie, spełniam się jako żona i matka do tego pracując wieczorami. Nigdy bym nie podejrzewała siebie o takie pokłady energii. Nigdy nie wiedziałam, że potrafię działać na 200% swoich możliwości. W końcu nigdy nie myślałam, że z półrocznym dzieckiem wyjedziemy na 10 dniowe wakacje samolotem pakując się w jedną walizkę. Mateusz mam nadzieję, że my to ogarniemy???
Dopiero teraz mogę powiedzieć, że jestem 100% spełnioną kobietą. Żoną wspaniałego i kochającego męża i matką słodkiego i wiecznie uśmiechniętego synka, też wspaniałego. Kiedyś weekend był dla mnie upragnioną chwilą, która mijała zanim się zdążyłam zacząć nią cieszyć. Czym jest dla mnie weekend teraz? W zasadzie pomimo małego dzieciątka ciągle czuję weekend. Jest to dla mnie najpiękniejszy czas. Weekend ma tylko jeden duży plus, w weekend mój mąż dołącza do naszej dwójki i spędza czas razem z nami. Ten czas wspólny zaczynamy od śniadania zjadanego razem. Mój synek siedzi na krzesełku i wcina bułkę, a razem z nim je podłoga ściany i wszystkie jego zabawki, a bułkę ma nie tylko w buzi, ale też w nosie, oczach, uszach, włosach. Pochłania bułę całym ciałem, jak rośliny tlen. A my siedzimy obok zajadamy śniadanko rozmawiając i śmiejąc się z niego. To jest moje prawdziwe szczęście! W ten weekend zaskoczyłam mojego M. takim śniadaniem, o którym mówił nie tylko ten jeden weekend... Zaczęło się od tego, że w tygodniu odwiedziliśmy szanowną rodzinę, moją oraz męża. I tu pojawia się kolejna ciekawa postać, tym razem z rodziny mojego męża i to nie będzie moja szanowna Teściowa, a szanowna ciocia Basia. Ciocia Basia to bardzo ciekawa osoba, która żyje dzięki wodzie destylowanej, ładowaniu swoich baterii promieniami wschodzącego słońca albo pełnią księżyca. To osoba o niezwykłym poczuciu humoru, która powala wszystkich na kolana ze śmiechu rozpierniczając każdą imprezę rodzinną, od Bożego Narodzenia po 90 urodziny babci, ciągła i nieustanna lawina śmiechu. I ta oto szanowna ciocia Basia ma ogródek i chyba wszystko w nim uprawia od zielska po paprykę i pomidory malinowe. Tym razem nie zioła, a paprykę i malinowe pomidorki dostałam będąc przejazdem i te oto warzywka wykorzystałam w moim wspaniałym śniadaniu. A warzywa cioci Basi wyglądem niczym się nie różniły od warzyw dojrzewających w słonecznej Hiszpanii, a za to smakiem biły je na głowę. Zapraszam na pyszne śniadanie!
Składniki:- jajka
- pomidor
- papryka
- cebula
- kiełbasa
- czosnek
- świeża bazylia
- sól
- pieprz
- olej
- pieczywo świeże i chrupiące
Wykonanie:
1. Kiełbachę kroimy w pół-plastry (nowe słówko odkryłam na bloga ;)
2. Pomidory kroimy w kosteczkę.
3. Paprykę też w kosteczkę.
4. A cebulę kroi się w piórka.
5. Na patelni na kapce oleju podsmażamy kiełbaskę.
6. Następnie wrzucamy cebulę, pomidora i paprykę. Całość podsmażamy.
7. Do podsmażonych składników wbijamy całe jajka i smażymy na lekkim ogniu, aż do całkowitego ścięcia się białek.
8. Ząbek czosnku i liście bazylii kroimy i posypujemy omlet.
SMACZNEGO!!!
To było zdecydowanie wymarzone śniadanie mojego męża, które do dziś wspomina i musiałam mu je już powtórzyć. Ja jestem kobietą i mam bardziej romantyczne wymagania. To są dla mnie wymarzone śniadania, niestety trudniejsze do spełnienia:
Choć najważniejsze, by było w gronie mojej kochanej męskiej dwójki ;)