Miałam takie plany na dzisiaj i tyle „dorosłych” rzeczy do zrobienia. A niestety, udało mi się załatwić zaledwie niewielką część z nich.
Czując już w powietrzu nadchodzącą jesień wstąpiłam dzisiaj do mojego ulubionego zielarskiego sklepu. Kupiłam trochę rzeczy na odporność, a przy okazji zdecydowałam się też na kawę z żołędzi. Piję ostatnio strasznie dużo kawy i nie wiem co sobie myślałam kupując tą żołędziową. To znaczy wiem co, myślałam, że zamienię czarną kawę na coś zdrowszego, ale… Ale te cholerne żołędzie są takie niedobre! Nawet jak dodałam odrobinę miodu, to wciąż ich smak był paskudny i z pewnością nie zastąpi mi to kawy. Ona nawet nie ma takich cudownych właściwości, żeby warto było się z nią męczyć.
Nie chcę nikogo zniechęcać, bo wiadomo, mi nie smakuje, ale może dla kogoś będzie pyszna. Ale tylko lojalnie ostrzegam.
Takie piękne było to lato i z jednej strony przykro mi bardzo, że już się kończy, ale myślę też już o tych wieczorach, gdy jestem otulona kocem i piję gorącą herbatę, albo piję grzane piwo. Chłodne, coraz dłuższe wieczory inspirują do odkrywania nowych lektur. Jest pięknie.
Spokojnego popołudnia, a właściwie wieczoru, bo tak się guzdrałam z tym wpisem.