Od wielu już lat maluję paznokcie i bardzo nie lubię sytuacji gdy są "gołe". Ale wyrosłam już też z czerni. Kiedy byłam młodsza i nosiłam trampki w czaszki to w szafce miałam tylko czarny lakier. Teraz zdecydowanie preferuję kolory bardziej stonowane. Chociaż przyznaję że czasami mam ochotę na jakiś neon.
Ale moje ostatnie odkrycie, najpiękniejszy kolor jaki w ogóle kiedykolwiek znalazłam to Rimmel London 60 seconds Super Shine i uwaga, bo nazwa koloru mnie powala: 498 RAIN RAIN GO AWAY. Chociaż jak próbowałam komuś wyjaśnić jak wygląda to opisałam go jako „ ciepły koc w zimowy wieczór, przy kominku z lampką czerwonego wina”.
Nadal pod każdy lakier używam odżywki o której pisałam tu, wymiennie z jej siostrą 8 w 1. Nie lubię chyba pisać „recenzji” kosmetyków, a już na pewno nie w takiej formie jak robi to w tej chwili większość bloggerek, ale mimo to chcę o tym lakierze napisać dwa słowa.
Poza cudnym kolorem znalazłam też kilka innych zalet. Po pierwsze, na upartego jedna warstwa wystarczy. To kwestia konsystencji (dość gęstej) ale też naprawdę fajnego pędzelka, jest szeroki (ale bez przesady) i ma dużo włosów i to naprawdę ułatwia malowanie. Ze mną jest niestety tak, że jak bym się nie starała, to przy malowaniu zawsze mam palce do połowy też umalowane, więc kolejna zaleta jest taka, że jak wieczorem zrobię manicure a rano się wykąpię lub nawet tylko głowę umyję, to wystarczy to by potem bez problemu doczyścić palce. I kolejna rzecz jest taka że Rimmel 60 seconds naprawdę szybko schnie, może nie w 60 sekund, ale i tak szybko.
Rozpisałam się, a chciałam tylko napisać że to naprawdę spoko lakier.
Jeśli chodzi o zdjęcia, to dzisiaj nie są najlepszej jakości ale w telefonie którego używam ciężko jest ustawić i zachować ostrość.