„Po śliwkach przyszedł czas na jabłka. Pełno ich na straganach. Kuszą czerwonym rumieńcem i zapachem. Gdy byłam dzieckiem za naszym domem był sad. Było tam zaledwie dwanaście drzewek jabłoni, ale mnie wydawał się ogromny. Jak podrosłam moim ulubionym zajęciem było wchodzenie na nie, oczywiście jak mama nie widziała. Nie pamiętam wszystkich odmian, ale każde drzewko było inne. Ogrodnik , który je sadził wybrał odmiany o różnej porze dojrzewania. Zajadaliśmy się nimi od lipca do Nowego Roku. Były tam Papierówki, Kosztele, Malinówki, Boikeny i takie małe czerwone jabłuszka do powieszenia na choince. Byliśmy strasznie niecierpliwi i chcieliśmy jeść takie niedojrzałe. Ciągle pytaliśmy mamę czy już można. I choć odpowiedź była negatywna to i tak ukradkiem je podjadaliśmy. Kończyło się to zazwyczaj bólem żołądka i cała sprawa wychodziła na wierzch.