Jak co roku, z nie ukrywaną przyjemnością piekłam pasztet. Tym razem poniosło mnie dość konkretnie: jałowiec, rozmaryn, orzechy laskowe, whisky... Sam przepis znajdziecie klikając TU bo podstawa się nie zmienia. Może z tym wyjątkiem, że ułatwiłam sobie pracę szatkując cebulę w blenderze Kenwood by Chef a kiedy już go wyraziście przyprawiłam używając Appetita - wymieszałam pasztet używając końcówki do ubijania piany. Tak, taka ze mnie Nigela Lawson ;-)
Połączenie smakowe w pasztecie było mocno dyskusyjne. Pierwszy raz się zdarzyło, że wywołał on tyle emocji przy stole. O dziwo mój Tata - jak wiecie zazwyczaj krzyczący na mnie za wszelkie eksperymenty na pasztecie - tym razem zajadał się z nie ukrywaną przyjemnością. Byłam z siebie dumna zwłaszcza po świątecznym demotywatorze mojej Mamy, która zapytała mnie: "Dziecko wiesz jak zagotować ta wodę?" :)))
Aha co do ilości składników - w tym przypadku przypraw - no cóż... garść tego, garść tamtego. Czyli jak zwykle. Próbujcie! Ma być wyraziście.