Ja i Kostek - mój chrześniak - jesteśmy zdecydowanie największymi łasuchami chrustu. Nie wiem czemu tak jest, że faworki smakują najlepiej zimową porą - jakoś w lecie zawsze o nich zapominam. Pierwsza blacha pojawia się na Dzień Babci. Wiem, trochę pokręcony zwyczaj, że w dniu Babciu wszyscy jej wnuczkowie zwalają się na wyżerkę - zamiast zabrać Babcię na jakąś przyzwoitą kolację. Tak się utarło od lat i co roku Babcia gości u siebie nie tylko wnuki ale i prawnuki.
Jeżeli ktoś z Was zastanawia się nadal skąd u mnie zamiłowanie do gotowania to powtórzę to raz jeszcze: bo w mojej rodzinie tak właśnie wyraża się miłość. Babcia dla każdego robi coś ekstra: Dla Atki marchewkę do obiadu, dla Grześka i Piotrka szarlotkę z pianką, dla wszystkich szpinak i barszcz z uszkami a dla mnie - blachę chrustu. Babcia przez lata była poddawana presji swoich wyrodnych wnuków, które za każdym razem wołają: "no jak to Babciu nie będzie barszczu na dzień Babci? I szarlotki? I chrustu?". No i jest. Zawsze.
Druga blacha pojawia się w okolicach Tłustego Czwartku. Wtedy nawet sama biorę się za jego robienie chociaż, nie jest to moje ulubione zajęcie. Może dlatego, że nigdy, przenigdy nie wyszedł mi taki jak Babci. Nie wiedziałam co robiłam źle, więc zawołałam do pracy posiłki - Babcię we własnej osobie. I tak spędziłyśmy sobie sobotni dzień.
Składniki:- 6 żółtek
- 2 szklanki mąki
- 2 łyżki kwaśnej śmietany
- 1 łyżka płaska masła
- 1 łyżka cukru pudru
- 1 łyżka spirytusu
- szczypta soli
- 4 kostki smalcu
Przygotowanie:
Do miksera wrzucam 2 szklanki mąki, wbijam 6 żółtek, masło (musi być w temperaturze domowej), łyżka cukru pudru, spirytus, szczyptę soli i dwie łyżki śmietany. Po wyrobieniu ciasta cienko je rozwałkowuje.
Ciasto kroje na paski, następnie wykrawam prostokąty, nacinam i przekładam jeden koniec przez dziurkę.
W garnku rozpuszczam 3 kostki smalcu. Wrzucam ciasto na olej i jak zmieni kolor na złoty znaczy, że jest gotowe.