Wybranie potraw z menu w Albertina Restaurant & Wine to trochę jak misja specjalna. Multum niebanalnych opcji, okrutnie ciężki wybór, prawie niemożliwy do zrealizowania a do tego szalenie niebezpieczny. Bo co jeśli coś się pomylisz? I przegapisz jakąś pozycję, która wpłynie na całe Twoje życie i co gorsza - życie ludzkości?? (tej po drugiej stronie bloga). Uff, dobrze, że tym razem nie ja pełniłam rolę Agenta 007 a zdałam się na niego - Grzegorza Fica - Szefa Kuchni. Bezwarunkowo i bezsprzecznie było warto.
Wyobraźcie sobie jakąś ulubioną scenę z filmu mrożącego krew w żyłach. Bardziej mam tu na myśli Matrix, tudzież Jamsa Bonda niż Dziecko Rosemary więc wczujcie się w klimat. Widzicie ją? Tą scenę? No to teraz sobie wyobraźcie, że trzymacie w ręku menu, oczy kelnera napierają z każdej strony - "co wybierze, co wybierze..." ... żarcik. Jedynym elementem łączącym Jamsa Bonda, mnie i Albertina Restaurant & Wine były: szyk, elegancja i szalenie przystojny mój partner (dobra, napisałam tak bo mi kazał).
Wnętrza są piękne, menu jest smaczne, wszystko się zgadza. Bo Albertina Restaurant & Wine to takie miejsce, w którym albo może być wykwintnie albo możecie się naprawdę świetnie bawić, jednocześnie zajadając jeden z fajniejszych posiłków ostatnich czasów. Bo trzeba przyznać, że kuchnia jest pełna nowatorskich rozwiązań, szaleństwa smaków, otwartych umysłów i niebanalnych technik. Co polecam? Absolutnie rozwalające sytem przegrzebki! Jedliście? Nie, takich nie. Nie jedliście? No to tu jest najlepsze miejsce. Słowo, które przychodzi mi na myśl to.. maślane. Delikatne, soczyste, maślane. Podane z czarną truflą (55 zł) nadają im jeszcze większej szlachetności. Danie wyrafinowane do granic możliwości. Tatar z siekanego combra jeleniego (45 zł), połączony z musem z ostryg robi niesamowite wrażenie na podniebieniu. No nie da się nie zachwycić.
Zjadłam krem z homara i zapłakałam (34 zł). Zapłakałam bo Grzegorza znam z poprzedniej restauracji i wiecie, co jest najpiękniejsze w takich "znajomościach". Że jesz coś, co kiedyś przyprawiło cię o zachwyt, jesz to nie bagatela... parę lat później i masz flash back! Wtedy był to krem z raków. Nigdy później nie jadłam lepszego. Dziś, nadal nigdy później nie jadłam lepszego kremu z homarów! To dla mnie świadczy o Szefie Kuchni. Rozwinął skrzydła, czego dziś jest konsekwencją Albertina Restaurant & Wine. Nie wspominałam, że ów Szef Kuchni jest współwłaścicielem? O to przepraszam, mój błąd. Wiecie czemu? Bo w takich sytuacjach słowo kompromis nie działa. Pozostaje czysty obłęd!
Czuć go w daniach głównych - gęsinie z okazji św. Marcina (przy okazji, Marcinek wszystkiego najlepszego), delikatnej, gotowanej metodą sou vide oraz w policzkach z jałówki (48 zł) z obłędnym, ale naprawdę obłędnym sos found i w deserach... O jeju, toż to czysty obłęd. Nie wiem już, czy z gatunku sensacji lądujemy w "Alicji z Krainie Czarów" ale na "Drzewko szczęścia" ( 32 zł): nugat i zacytuje.. Mus z palonej czekolady / Kawior z jabłka / Tymianek / Galaretka z owoców dzikiej róży / Orzechy laskowe... - absolutnie musicie wstąpić. No nie da się przejść obok drzwi Albertina Restaurant & Wine i tego nie zjeść. Za to z deseru o nazwie Parafait gruszkowe ( 24 zł) z UWAGA: Gruszka karmelizowana / Galaretka perry / Lody tymiankowe / Crumble maślane... ukradniemy crumble i lody tymiankowe. No na bank będę to robiła w lato!
Wiecie, dużo ostatnio jem. I bywam. Jednak prawda jest taka, że tęskniłam za miejscem, w które wzięłabym kogoś bo: kocha, lubi, szanuje. A Albertina Restaurant & Wine jest takim miejscem.