Ostatnio w moim obszarze zainteresowań pojawia się coraz więcej dań z szeroko pojętej kuchni azjatyckiej: stir-fry z kurczakiem i warzywami to już codzienność, curry wypróbowaliśmy już w wielkiej ilości kombinacji warzywno-mięsnych, przez pewien okres nawet znudziło nam się sushi (!) a w lodówce kiszą się dwa słoiki kimchi. Do tego we Wrocławiu jak ryby po deszczu pojawiają się kolejne azjatyckie knajpki a my namiętnie je zwiedzamy i czerpiemy inspiracje. Stąd dzisiejszy przepis, bo wiadomo, że domowe lepsze ;) Proporcje na ciasto znalazłam na blogu
Rynn's Om Nom Nom.
Składniki (na ok. 28 średnich bułeczek):
- 500 g mąki pszennej (podmieniłam oczywiście 100 g na razową, stąd kolor bułeczek)
- 20 g drożdży
- 1 1/3 szkl ciepłej wody
- 50 g cukru
- 1 1/2 łyżcz proszku do pieczenia
- nadzienie mięsne lub warzywne
Drożdże rozpuszczamy w wodzie. Mąkę, cukier i proszek do pieczenia wsypujemy do miski, dodajemy drożdże z wodą, mieszamy wstępnie łyżką, następnie zagniatamy ciasto. Miskę smarujemy olejem, umieszczamy tam kulę z ciasta i przykrytą ściereczką odstawiamy do podwojenia objętości. Teraz możemy przygotować sobie nadzienie. Ja zużyłam na nie około 750 g mięsa, i zrobiłam je w dwóch wariantach: indyk z podsmażoną marchewką, szczypiorkiem i pietruszką oraz krewetki z kurczakiem i szczypiorkiem. Proporcji nie pomnę, ale oba przyprawiłam świeżym imbirem i czosnkiem, sosem sojowym, sosem rybnym, solą i pieprzem; indyka dodatkowo olejem sezamowym i słodką papryką (nie zaszkodziłaby też ostra). Warto dodać do farszu łyżkę skrobi ziemniaczanej by wchłonęła płyn który wypuści w czasie gotowania mięso a który to płyn może nam bułeczki od wewnątrz rozmoczyć. Moje nadzienie było z surowego mięsa, jeżeli tak jak Rynn wykorzystacie gotowane to będzie można skrócić czas parowania.
Zanim przystąpimy do formowania warto przygotować sobie wycięte z pergaminu kwadraty na których będziemy parować bułeczki. Dzięki temu nie przykleją się do niczego.
Wyrośnięte ciasto wykładamy na blat, składamy kilkukrotnie i dzielimy na kawałki nieco większe od orzecha włoskiego, nieco mniejsze od piłeczki golfowej (tak mniej więcej oczywiście ;) po prostu większe będą wymagały więcej czasu gotowania, mniejsze - mniej), kulamy kulki i rozwałkowujemy na placki. Najlepiej rozwałkowywać w ten sposób, by brzegi placka były cieńsze od jego środka, lepiej będzie się zwijało i lepszy kształt ostateczny będą miały bułeczki. Na środek każdego placka nakładamy kopiatą łyżkę farszu - objętościowo podobnie lub trochę więcej niż miała kulka ciasta. Zawijamy jak sakiewkę (nie takie trudne, moich na pewno nie można uznać za wzorcowe ale
tutaj możecie zobaczyć filmik jak to zrobić) i odkładamy do wyrośnięcia na przygotowanych kwadratach papieru na jakieś 30-40 minut.
Po tym czasie gotujemy na parze przez ok. 15 minut w specjalnym bambusowym koszyczku lub dowolnym urządzeniu do gotowania na parze którym dysponujecie. Po upływie 15 minut wyłączamy gaz i zostawiamy baozi w garnku, przykryte na 2-3 minuty, następnie wyjmujemy je, ostrożnie odklejamy papier i studzimy na ściereczce (gorące umieszczone na talerzu zamokną od spodu) lub wsuwamy jeszcze gorące. Najlepiej z sosem sojowym albo słodkim sosem chili.