Cześć.
Jest niedziela. Słońce zagląda do mojego pokoju przez okno, na termometrze ponad 30 stopni. Śniadanie wpadło o godzinie 13. W końcu mamy wakacje. Hm.. znaczy się - ja mam wakacje. W związku z tym kilka dni temu do głowy wpadł mi pomysł wyjechania nad Bałtyk, dokładniej Gdańsk. Szybka decyzja i postanowione - bilety kupione, nocleg zarezerwowany. Wszystko ideolo.
Dwie młode osóbki zmierzają na koniec Polski.
Plan : Jedziemy po przygodę!
W poniedziałek wieczorem wsiadłyśmy do pociągu i kierując się w stronę Warszawy zaczęłyśmy trip. Następnie kilka godzin czekałyśmy na autobus, który miał nas zabrać prosto do Gdańska. Koło północy podjechała piękna maszyna i ruszyłyśmy dalej.
O 6 rano byłyśmy już na miejscu, szybka kawa i lecimy nad morze! Uwielbiam uczucie, kiedy po raz pierwszy od dawna widzi się coś, co można poczuć, dotknąć. Ile razy bym nie była na plaży to i tak ten pierwszy dzień wyjazdu jest najbardziej ekscytujący ;)
Jakiś czas później wróciłyśmy na miasto, żeby przejść się najbardziej reprezentacyjną ulicą Gdańska. Tam już na samym początku zobaczyłam Dom Uphagena znajdujący się po prawo. Nie mogłam przegapić okazji zwiedzania tego muzeum. Bilet : 5 zł. Warto? Warto! Jedno z fajniejszych miejsc, które zobaczyłam na tym wyjeździe. Faktem jest, że bardzo interesuje mnie tematyka tego, jak kiedyś ludzie żyli, ale i tak uważam, że za taką cenę można dowiedzieć się bardzo dużo. Dodatkowo na każdym kroku czeka na Ciebie osoba, która nie tylko dogląda porządku w całym domu, ale jednocześnie może odpowiedzieć na wiele pytań. Osobiście polecam dopytywać się o rzeczy, które nurtują, ponieważ zawsze ktoś może powiedzieć coś więcej niż jest napisane na kartach informacyjnych. Np. dzięki uprzejmości pewnej Pani dowiedziałam się, że na tak ogromny budynek, który ciągnie się od jednej ulicy, a kończy dopiero na drugiej, zamieszkiwało tylko 2 (!) osoby. Oczywiście była tam też służba. Polecam, na plus! :)
W międzyczasie weszłyśmy na Wieżę Kościoła Mariackiego. Do pokonania było 400 schodów i własny strach przed wysokością. Po drodze poznaliśmy wczasowiczów z Kanady, którzy przyjechali do Polski w ramach ŚDM 2016. Muszę przyznać, że trochę zmęczyła mnie ta "wspinaczka", ale widok jaki można zobaczyć na końcu jest naprawdę niesamowity! Na początku obydwie uznałyśmy, że był to jeden z głupszych pomysłów na jakie mogłyśmy wpaść (lęk wysokości daje się we znaki idąc po schodach), ale na koniec równocześnie zmieniłyśmy zdanie - był to jeden z NAJLEPSZYCH pomysłów. Słabość pokonana, widok przepiękny, a cena to już całkiem cieszy oczy. 3 zł.
Kolejno przechadzałyśmy się uliczkami Głównego Miasta, a potem wróciłyśmy do wynajętego pokoju trochę odpocząć i później znowu na plażę zobaczyć zachód słońca. Przy okazji trafiłyśmy na Stadion Letni PGE, gdzie w dzień naszego wyjazdu (niestety) rozpoczynały się Finały Mistrzostw Polski w Piłce Ręcznej Plażowej.
Kolejny dzień był łudząco podobny do pierwszego. Najpierw do centrum miasta, gdzie zobaczyłyśmy Ratusz (również bardzo polecam). Już na samym początku wypytywałam pewnego, starszego, przemiłego Pana o różne kwestie dotyczące budynku. Dzięki Jego uprzejmości dostałyśmy się na kręte schody, na które wstęp był zamknięty. Zrobiłyśmy tam zdjęcie, grzecznie podziękowałyśmy i udałyśmy się do kolejnego pomieszczenia. Cena: 6 zł. WARTO!
Ostatnie muzeum, do którego się udałyśmy to Dwór Artusa. No i niestety tutaj się bardzo zawiodłam. Całe miejsce przeszłyśmy szybciej w niż w pół godziny. Na pewno dużo można się dowiedzieć wchodząc tam z przewodnikiem. Jednak jest bardzo mało tablic informacyjnych przygotowanych dla odwiedzających na własną rękę. Szkoda. Cena: 5/6 zł. (nie pamiętam dokładnie)
Poniżej zdjęcie z 10-cio metrowym piecem. Na każdym kafelku był portret pewnej postaci.
Muszę przyznać, że tacy duzi panowie dość często przykuwali naszą uwagę :D
Wieczorem udałyśmy się na znaleziony dzień wcześniej stadion PGE, gdzie obejrzałyśmy trening w piłkę ręczną plażową, a następnie poszłyśmy ścieżką poprowadzoną wzdłuż plaży do Sopotu. Na gofry.
Wracając pierwszy raz w życiu moczyłam nogi w morzu przy świetle księżyca, a po drodze trafiłyśmy na potańcówkę. Spędziłyśmy tam ponad godzinę, ale muszę przyznać, że mimo bolącej kostki i tańczenia bez butów był to bardzo przyjemny czas :)
Ostatni dzień spędziłyśmy w większości na plaży spalając nogi do czerwoności oglądałyśmy mecze w siatkówkę plażową. Pod koniec dnia pojechałyśmy do kina, a wieczorem znów wróciłyśmy na plażę, gdzie przy Napoju Bogów spędziłyśmy ostatnie godziny naszego pobytu.
Uwielbiam poznawać nowych ludzi, odkrywać nowe miejsca. A świadomość, że wszystko zorganizowałyśmy na własną rękę napawa mnie dumą jeszcze bardziej. Uważam, że to były bardzo dobrze spędzone 3 dni, a każdemu z Was, kto boi się zaryzykować polecam skoczyć na głęboką wodę. Świat jest piękny, ale szkoda byłoby go oglądać przez okno.
Juz teraz planuję kolejne wycieczki. Dokładnego planu nie ma. Zobaczymy, gdzie mnie nogi poniosą! ;)
Do przeczytania, szerokości!