Do Waszyngtonu lecieliśmy, jak pisałem w części 1, z przesiadką w Monachium gdzie nie mieliśmy dużo czasu by zwiedzić to lotnisko. Zapakowani tam do Airbusa z serii a330 udaliśmy się w podróż w nieznane. Lot był bardzo spokojny, nie wszystkie fotele były zajęte, tym samym więcej było wolnego miejsca w lukach bagażu podręcznego. Przez blisko 8 godzin mogliśmy zjeść co prawda, fastfoodowe dania, ale trzeba przyznać ich tempo podawania mnie zaskoczyło. Do tego nielimitowana ilość napojów, a także alkoholi. W tamtą stronę unikałem alkoholu, nie chciałem stracić „czekistowskiej” czujności na lotnisku i poza nim. Z kolei w drodze powrotnej miałem okazję spróbować kilku trunków, których w Polsce na pewno nie kupię ze względu na ceny. Czas umilał także pokładowy komputer – wbudowany ekran dotykowy w fotel poprzedzający – dzięki czemu można było posłuchać muzyki albo wybrać filmy z nawet, trzeba przyznać, sporej kolekcji. Niestety tylko kilka było w wersji polskojęzycznej, ale wolałem anglojęzyczne, by szlifować język. Pod koniec lotu personel pokładowy rozdał pasażerom formularz deklaracji celnej do wypełnienia, który następnie mieliśmy zatrzymać i po wylądowaniu oddać na lotnisku.
|
Lotnisko w Warszawie -Lot do Monachium |
Po wylądowaniu na międzynarodowym lotnisku Dulles-a poczułem narastające zdenerwowanie, z dwóch powodów, jak sobie poradzę w rozmowie z celnikiem i czy przypadkiem mnie nie cofną. Zdecydowałem się stanąć w kolejce do delikwenta, który wydał mi się być już mocno znużonym swoją zmianą. Gdy podszedłem do niego, czułem już ściśnięte gardło i żołądek. Gdy zadał pytanie i okazało się, że rozumiem o co pyta, odpowiedziałem w kilku zdaniach co mnie sprowadza do Stanów. Popatrzył na mnie obojętnym wzrokiem, wbił pieczątkę i kazał „move on”. Kamień z serca, byłem już na ziemi amerykańskiej. Po drodze jeszcze zdałem deklarację i przez nikogo już nie niepokojony wraz z kolegą udaliśmy się po bagaże. Chwila niepewności, czy bagaż jest? Gdy zobaczyłem charakterystyczny kolor plecaka, byłem już bardziej wyluzowany.
Przed każdą podróżą staram się przygotować pod względem logistycznym – określić transport do miejsca docelowego, zorientować się w cenach, czasie podróży itd.
Z lotniska można wydostać się na kilka sposobów – taksówką, siecią Washington Flyer – to wożące do miasta i z powrotem samochody typu VAN, umożliwiające zabranie większej liczby pasażerów i bagażu, siecią Silver Line Express – to wspólne przedsięwzięcie Washington Flyer i waszyngtońskiego odpowiednika Miejskiego Zakładu Transportu (Washington Metropolita Area Transit Authority - WMATA) – gdzie podstawiony na lotnisko autobus dowozi pasażerów do najbliżej położonej stacji metra (linia silver) i stamtąd można metrem udać się w kierunku miasta, ale można także wybrać linię (route) 5A WMATA i spokojnie dojechać do centrum miasta. Wybraliśmy tę ostatnią opcję dlatego, że była najtańsza i dowiozła nas bezpośrednio do miejsca, gdzie mieliśmy przesiąść się na metro.
Stacja metra, przy której końcowy przystanek miał autobus 5A, mieści się w południowej części miasta (L`Efant Plaza). Tymczasem miejsce docelowe było położone w północnej części miasta. Przystanek końcowy to Columbia Heights, gdzie można dostać się pociągami linii zielonej metra. Pierwsze zaskoczenie wiązało się z zakupem biletów – okazało się bowiem, że automaty biletowe (najbardziej rozpowszechnione źródło zakupu biletów) nie przyjmują nominałów większych niż 10 dolarów, a bilety zakupuje się poprzez podanie właściwej ceny dla danej odległości. Do pomocy służy nam ogromna tablica, gdzie wypisane są przystanki poszczególnych linii przechodzących przez stację metra, w której znajdujemy się, a przy nich podana jest cena. Bilet od naszej stacji początkowej do stacji końcowej kosztował 3, 15 dol. Trochę sporo, co by nie mówić. Z przystanku końcowego pozostało nam około 10 min marszu do miejsca docelowego. Gdy tam trafiliśmy i udało nam się zdobyć klucz do pokoju, poczułem zdecydowaną ulgę.
Nie będę tutaj rozwodził się nad komunikacją miejską Waszyngtonu – odsyłam zainteresowanych do strony
WMATA poświęconej rodzajom biletów jakie można nabyć w stolicy USA (
http://www.wmata.com/fares/purchase/passes.cfm). Osobiście wybieram zazwyczaj wariant „własnych nóg” i tym razem też tak było. Choć poza powodem chęci zobaczenia jak najwięcej, który towarzyszy mi zawsze przy podejmowaniu tej decyzji, w tym konkretnym przypadku wchodziła jeszcze w grę sprawa cen – dla mnie po prostu było za drogo, szczególnie gdy w grę chodził bilet wielodniowy. W ciągu całego pobytu zdarzyło mi się kilkakrotnie korzystać z metra i autobusu, ale były to sporadyczne przypadki. Natomiast komunikacyjnie postrzegam miasto bardzo dobrze – zarówno metro, jak i komunikacja autobusowa może nas dowieźć w każdy zakątek miasta, który chcemy zobaczyć, ale także i poza nie.
|
Pensylwania Avenu - jedna z głównych ulic |
|
|
15-th Street |
Pozdrawiam
T.
c.d. n....