Wakacje... Na blogu przestój, piekarnik ma wolne. Ja trochę zabiegana, zajęta różnymi sprawami, nie biorę się ostatnio za ciacha. Na fali u nas są teraz słodkie galaretki z malinami i borówkami, oraz słoiczki na zimę z tymi właśnie owocami. Co do przetworów, szykuję się, oj szykuję na śliwki i pigwy! Jak wyjdzie, to będzie na blogu.
A tak z innej beczki, kilka dni temu odwiedziła nas chrześnica mojego męża i wspólnie z dżuniorem bawiliśmy się znów masą solną . Nasze dzieła:
Tym razem stawialiśmy na zupełną dowolność ekspresji niespełna 3-letniego początkującego artysty oraz 6 letniej wyrobionej już nieco artystycznie autorki. Myślę, że w rzeźbie mój mały będzie lepszy niż w malarstwie, bo farbami to tylko maluje cały czas kałuże. Pędzlem nabiera wody, miesza wszystkie farby i z impetem chlasta po kartce zalewając ją doszczętnie. "Popatrz mama jaką zrobiłem kałużę". No fajną. Aż dziura się w kartce zrobiła. Z masy solnej natomiast wycina całkiem ładnie. Te cuda niestety okazały się mocno nietrwałe, bo połowa brokacików odpadła przy suszeniu, ale niektóre zostały, szczególnie te z zapalczywością wciskane w ciasto przez dżuniora. W każdym razie frajda była; wałkowanie, rozpłaszczanie, wycinanie foremkami, krojenie, dziurawienie, rolowanie, rozrywanie i ponowne formowanie - czyli to, co dzieci lubią najbardziej... Małe i duże też.
Mój jest jeżyk :P