Mrożone orzechowo-bananowe "ciasto" z ciecierzycy z karobowo-daktylowym kremem z awokado, bananami i orzechami arachidowymi
Pomysł na to śniadanie przyszedł mi do głowy, kiedy wieczorową porą wracałam głodna z lekcji biologii. Mój mózg po 1,5 godzinnym wysiłku potrzebował dawki glukozy i nienasyconych kwasów tłuszczowych do regeneracji naruszonych neuronów. Akurat tak się złożyło, że tata, po powrocie z delegacji, przywiózł 6 dorodnych, ogromnych awokado, więc w potrzebny surowiec byłam wyposażona. Pomyślałam też o otwartej dzień wcześniej puszce ciecierzycy i bananie (ostatnio wzrost ilości bananów w moim domu jest wprost proporcjonalny do tempa ich zjadania). Taka jest historia tego śniadania - reszta przepisu powstawała podczas procesu twórczego. Polecam zarówno po, jak i przed wysiłkiem umysłowym :)
Przepis:
Warstwa jasna:
- 120g ciecierzycy (tu z puszki)
- 1/2 banana
- 1 łyżka masła orzechowego
- 1,5 łyżki mąki arachidowej
- 2 łyżki płatków owsianych
- 1 łyżeczka cynamonu
Wszystkie składniki oprócz płatków zblendować na gładką masę. Dodać płatki i jeszcze chwilę blendować, aby rozdrobnić je, ale nie całkiem zmielić. Przelać do naczynia wyłożonego papierem do pieczenia, wyrównać i wstawić do zamrażalnika.
Warstwa ciemna:
- 1/2 dojrzałego awokado
- 2 daktyle (użyłam świeżych, suszone namoczyć)
- 1,5 łyżki karobu
Wszystkie składniki zblendować bardziej lub mniej dokładnie (zależy od tego, czy chcemy mieć widoczne zielone kawałki awokado). Posmarować kremem zmrożoną jasną warstwę. Całość włożyć na noc do zamrażalnika. Rano wyjąć ok 15 minut przed podaniem, pokroić na kawałki, ozdobić plasterkami banana i posiekanymi orzechami arachidowymi i podawać.
Wczoraj, od godzin popołudniowych, marzyłam tylko o jednym: łóżko i długi sen były tym, czego potrzebowałam. Jednak posiliwszy się obłędnym curry w "Pod Norenami", miałam siłę, by udać się z Sylwią do Almy na połów okazji. Nie przewidziałam jednak komplikacji, które funduje w piątki krakowska komunikacja miejska i po sklepie ganiałyśmy w pośpiechu, finiszując zakupy na batatach oferowanych za niewielką cenę. Nie ma czego żałować, w sklepie (znając upodobania mamy) będę podczas tego weekendu jeszcze 123761237612 razy ;) Potem korepetycje, biologia - o dziwo nie zostałam zrównana z błotem przez nauczyciela, jednak dzięki niemu 120 minut z cennej soboty zostanie wycięte na potyczki z arkuszem maturalnym. Jednak weekend zapowiada się bardzo wypoczynkowo - przespany do 11:00 (usprawiedliwiam się wyżej wspomnianą regeneracją neuronów po całym tygodniu), a w planach więcej przyjemności niż przymusowego wysiadywania nad zadaniami. Aby nie popaść w euforię, gdzieś z tyłu głowy krzyczy myśl, że jeden taki weekend kosztować mnie będzie cały tydzień pełen ciężkiej pracy, w końcu nauczyciele nie mieli sposobności zapowiedzieć planowanych sprawdzianów. Ale w tym roku traktuję szkołę z przymrużeniem oka ;) I ostatnia pozytywna wiadomość: dwa dni temu mój laptop powrócił - z wyczyszczoną pamięcią i jeszcze wiele czasu upłynie aż zapamięta hasła do wszystkich witryn. Ale to on i od teraz zamierzam obchodzić się z nim jak z dzieckiem :)
Miłej soboty!