Postanowiłam dziś podzielić się uniwersalnym przepisem na ciasto drożdżowe. Dlaczego uniwersalnym? Otóż dlatego, że wykorzystywany jest przeze mnie do wielu innych wypieków - począwszy od rogalików, bułeczek; skończywszy na spodzie do domowej pizzy i innych wytrawnych dań. Wystarczy lekko zmodyfikować przepis i dodać kilka dodatkowych przypraw. W każdym przypadku sprawdza się świetnie i jak wynika z mojego doświadczenia ZAWSZE się udaje. Jednym słowem, jest idealny. Przekazany mi został przez moją mamę - mój kulinarny autorytet (i nie tylko kulinarny:)).
W poniższym wydaniu ciasto zostało urozmaicone odrobiną dżemu śliwkowego. Więc, jak już wspomniałam w tytule, w sam raz na śniadanie do porannej kawy.
Składniki:- 0,5 kg mąki
- 3 żółtka
- 125 g margaryny
- 50 g drożdży
- pół łyżeczki soli
- 5 łyżek cukru
- 1 szklanka mleka
- (opcjonalnie) dżem
Mleko delikatnie podgrzać. Dodać drożdże, cukier i 3 łyżki mąki. Wymieszać. W naczyniu z przesianą mąką zrobić "dołek". Wlać do niego płyn z drożdżami. Obsypać delikatnie mąką, która została po bokach miski. Odstawić na chwilę. Zanim drożdże zaczną pracować rozpuścić margarynę i po wystudzeniu dodać do niej sól i żółtka. Dokładnie wymieszać. Powrócić do mąki - w miejscu, gdzie płyn z drożdżami został obsypany mąką, powierzchnia powinna być popękana. Wlać margarynę z żółtkami i całość wyrobić ręcznie i zagnieść do uzyskania gładkiego ciasta.
Następnie uformować ciasto według własnych upodobań. Można użyć foremki.
Ja, tym razem, całe ciasto rozwałkowałam, nadając mu kształt prostokąta. Następnie wyłożyłam na środku pasmo dżemu śliwkowego. Boki ponacinałam na różnej szerokości pasma i wszystkie nałożyłam do środka, na dżem. Wierzch posmarowałam roztrzepanym jajkiem.
Hm... Była to szczerze mówiąc czysta improwizacja, więc trochę ciężko mi cały ten spontaniczny proces opisać:) Ale, może lepszym wyjściem będzie tutaj zerknięcie na zdjęcia ciasta w całej okazałości.
Jeszcze jedna, ale jakże ważna kwestia - pieczenie.
Ja zazwyczaj piekę ciasto drożdżowe w następujący sposób:
Gotowe do upieczenia wstawiam od razu do (zimnego!) piekarnika i przestawiam temperaturę na 30 st. C, (czyli taką, w której drożdże będą powodowały rośnięcie ciasta, a nie zaparzą się). I tak, pozostawiam je obserwując kiedy zacznie wyrastać. Kiedy zauważę, że zaczyna zwiększać objętość, podkręcam temperaturę do 150 stopni i piekę przez około 30 minut, aż będzie miało złocisty kolor.
Podsumowując, nie jest to wielka filozofia. Zapraszam do wypróbowania, eksperymentowania i dzielenia się swoimi sugestiami;)