Od ostatniego (i mojego pierwszego) półmaratonu minęło pół roku. W między czasie nie startowałam w żadnych biegach, prócz jednego - Men Expert Survival Race, trenowałam raczej dla przyjemności biegania i aby nie obniżyć swojej dotychczasowej wydolności. Nie miałam żadnego planu treningowego, skupiałam się na nauce, pracy. a potem korzystałam z wakacji. Decyzja o starcie w gdańskim półmaratonie zapadła bardzo spontanicznie. Przyjaciółka wyszła z pomysłem pobiegnięcia w moim rodzinnym mieście pod koniec września. Początkowo podeszłam do tego trochę sceptycznie, wiedząc, że moja forma biegowa jest raczej niższa niż te pół roku wcześniej, ale perspektywa pobiegnięcia w Gdańsku była niezwykle kusząca.
Decyzja zapadła - 26 października biegniemy!
Trzeba było więc zacząć regularne bieganie i zamienić niektóre przyjemne przebieżki na bardziej wymagające interwały. Od początku nie miałyśmy z Weroniką żadnego konkretnego rekordu do pobicia - z racji słabszej formy chciałyśmy po prostu ten półmaraton przebiec. Ja się czułam pod względem wydolnościowym dość pewnie, jednak obawiałam się o moje lewe kolano, które odzywało się przy dłuższych dystansach. Bałam się, że po prostu będę musiała w pewnym momencie przejść do marszu.
Dni leciały, a w raz z nim moje wyzwanie październikowe - 100 km do przebiegnięcia. Start w półmaratonie z pewnością był świetną okazja do podbicia wyniku!
Bieg:
Od soboty czułam już lekką ekscytację! Ale też lekką obawę, głównie ze względu na pogodę, która nie rozpieszczała - było bardzo wietrznie i mroźno. Zjadłyśmy z Weroniką porządny obiad i kolację, bez żadnych smażonych rzeczy ani eksperymentalnych połączeń. Rano pochłonęłyśmy omleta białkowego z płatkami owsianymi z dżemem i trochę gorzkiej czekolady.
Na całe szczęście pogoda się uspokoiła - dalej lekko wiało, ale zrobiło się całkiem przyjemnie.
Start i meta półmaratonu były ustawione pod naszą gdańską dumą - stadionem PGE Arena. Bursztynowa kopuła i kolorowo ubrani biegacze wprowadzili nas w sportową atmosferę. Ze spokojem zaczęłyśmy rozgrzewkę i już po chwili speaker zaprosił nas do swoich stref startowych. Były one dość długie w stosunku do ilości biegaczy, dlatego w efekcie znalazłyśmy się we wcześniejszej strefie, a nasza pozostała pusta. Dysproporcja z poznańskim półmaratonem była ogromna - w Gdańsku na starcie stanęło 1990 osób, w Poznaniu z tego co pamiętam około 6000. Mimo wszystko, jak na pierwszy półmaraton liczba biegaczy mile mnie zaskoczyła.
Bieg wystartował punktualnie i bardzo sprawnie. W ciągu dwóch minut znalazłyśmy się na wysokości startu i
pik - czas, muzyka i nogi poszły w ruch!
Już na pierwszym kilometrze czekał nas podbieg w stronę ulicy Jana z Kolna, za którym wbiegliśmy w okolice Stoczni Gdańskiej. Nie jest to najpiękniejsza dzielnica Gdańska, ale na pewno ma swój specyficzny klimat. Zbliżając się do trzeciego kilometra mogliśmy zobaczyć nad sobą wiadukt wzdłuż ulicy Nowa Wałowa, po którym już biegła czołówka półmaratonu w dół... i z powrotem, w górę.
W połowie czwartego kilometra rozdzieliłyśmy się z Weroniką, która powiedziała, że mam biec do przodu. Czułam, że nogi mnie niosą, a na takim dystansie raczej wolę słuchać własnego ciała, które nadaje mi tempo. Przyspieszyłam więc delikatnie i już znowu podbiegałam pod górkę przy Zieleniaku. Zaraz potem droga odbijała na wiadukt na Nowej Wałowej - miły zbieg w dół i zaraz za nim ustawione było pierwsze stanowisko z izotonikami. Wydawanie napojów przebiegało całkiem sprawnie, ale były one zimne i wolontariusze wlewali je do kubeczków od serca, więc bardzo ciężko się z nich piło. Stacje były też znacznie krótsze niż w Poznaniu, ale jednak przy mniejszej liczby startujących nie miało to takiego znaczenia.
Kilkaset metrów dalej droga zawijała i biegła z powrotem na wiadukt i kolejny, już trzeci podbieg na dystansie 6 km. Zaraz za wiaduktem na skrzyżowaniu stała moja Babcia - pomachałyśmy sobie na odległość, przesłałyśmy całusy i z miłym zastrzykiem motywacji skręciłam w najdłuższą prostą - Aleję Grunwaldzką. Arterię, która ciągnie się przez całe Trójmiasto, przechodząc w kolejne ulice.
Mieliśmy nią biec przez... 7,5 km, czyli przez 1/3 trasy, a po drodze czekał nas jeden większy podbieg. Starałam się o tym nie myśleć i na szczęście wiedziałam, że na 11 km, przy budynku Żaka i obok mojego mieszkania będą stali moi rodzice, ciocia i kuzyni ze specjalnie przygotowanym transparentem :)
Półmaraton w Poznaniu przebiegłyśmy z Weroniką prawie cały ramię w ramię. Tu bardzo szybko się rozdzieliłyśmy i trochę obawiałam się samotnego biegu. Dlatego jeszcze na Nowej Wałowej znalazłam sobie punkt zaczepienia - dwóch Panów, jeden w żółtej koszulce, a drugi w białej z napisem na plecach: Biegnę dla Kornela. Pozdrawiam Panów gorąco - przez wiele kilometrów trzymałam się zaraz za Nimi, bo biegli w idealnym dla mnie tempie. Mniej więcej w tym rejonie obok mnie znalazła się też dziewczyna, myślę, że w moim wieku, z którą biegłam ramię w ramię przez około cztery kilometry. Rozdzieliłyśmy się dopiero przy kolejnej stacji z izotonikami, którą organizatorzy ustawili zaraz za Galerią Bałtycką.
Trzy łyki napoju i już szukałam wzrokiem moich wiernych kibiców...!
Są! Z daleka zobaczyłam moją Mamę, wysokiego Tatę i małą postać obok nich - Bartuś, mój chrześniak! Lekko przyspieszyłam, bo ich obecność dodała mi ogromnej energii, przybiłam piątkę z Tatą, uśmiechnęłam się do obiektywu, przybiłam piątkę z biegnącym obok mnie Bartusiem i pobiegłam dalej, bo tam już stał Wojtuś z Ciocią i pięknym transparentem!
Szeroki uśmiech nie schodził mi z twarzy przez kolejne kilometry, a na wysokości Oliwy powtarzałam sobie w głowie tylko "zaraz skręcamy, zaraz skręcamy"!
Ul. Kołobrzeska, McDonald's na wprost i odbijamy w prawo, żegnając się z Grunwaldzką. Poszukałam "Kornela" przed sobą i przygotowałam się do ataku na ostatnie 7 km. 15 km, kolejna stacja z napojami - wypatrywałam banana czy czekolady, ale niestety na stołach były tylko izotoniki. Jak się potem dowiedziałam, banany jednak gdzieś tam były, ale w biegowym transie chyba je po prostu przegapiłam. Na 16 km spotkała mnie miła niespodzianka, bo po raz kolejny w oddali ujrzałam znajome twarze i transparent.
Mały kryzys nadszedł około cztery kilometry przed metą - wtedy też zdecydowałam się skorzystać z żelu, który organizatorzy dodali pakietu startowego. Pierwszy raz w życiu jadłam coś takiego i muszę przyznać, że smakowało całkiem nieźle. Nie wiem czy to zasługa żelu, czy raczej świadomości, że meta jest tuż tuż, ale kolejne trzy kilometry przebiegłam bez większego problemu. Tak jak sobie postanowiłam, zaczęłam lekko podkręcać tempo koło flagi z napisem "18" i gdy okazało się, że 19 kilometr przebiegłam w niecałe 5 minut, wydawało mi się, że zmieszczę się w dwóch godzinach, bowiem zegarek pokazywał czas poniżej 1:55 h. Niestety, organizatorzy zrobili nam mały psikus i chyba ktoś za wcześnie postawił oznaczenie 20 km, bo 21 km trwał i trwał... Widziałam w oddali budynek AmberExpo, gdzie miała być meta, ale nie miałam szans dobiec tam w przeciągu minuty, która mi została, szczególnie, że poczułam bardzo mocne skurcze w okolicach żołądka. Wiedząc, że osiągnięcie czasu poniżej 2h jest już niemożliwe, zmniejszyłam trochę tempo, bo czułam, że bardzo szybko opadam z resztek sił.
Na metę wbiegłam mocno zmęczona i dopiero jak poczułam pasek od medalu na szyi uśmiechnęłam się z radością. Przebiegłam! 3 minuty szybciej niż poprzednio , w 2h i 2 minuty i 7 sekund.
Rozglądałam się wśród kibiców w poszukiwaniu rodziców, ale niestety nie zdążyli dojechać na mój finisz i pojawili się na mecie 2 minuty po mnie. Razem czekaliśmy na Weronikę, która dość długo się nie pojawiała, co zaczęło mnie po chwili martwić. Ale w końcu ją ujrzałam - wymęczoną, ale dała radę. Okazało się, że przez cały bieg kiepsko się czuła, więc tym bardziej jestem z Niej dumna, że się nie poddała!
Przez cały bieg moje tętno oscylowało w granicach 176, a tempo trzymałam poniżej 6 minut i świetnie się czułam. Dopiero podkręcenie szybkości na mniej więcej 18 kilometrze podbiło mi tętno i zaangażowało więcej sił.
|
;* |
Wrażenia?
Radość! Cudownie było pobiec w Gdańsku, po znanych drogach i widząc bliskie twarze wzdłuż trasy. Całkiem sporo mieszkańców miasta stało na chodnikach i dopingowało biegaczy.
Nie mam wiele zarzutów co do przebiegu półmaratonu, ale Poznań, który jest już weteranem w organizowaniu biegów ulicznych na pewno wypadł dużo lepiej. JEDNAK, w Gdańsku bardzo podobało mi się przygotowanie hali, w której była Meta - na biegaczy czekały nawet stoły do masażu! Nie było kolejek po jedzenie, w hali było bardzo ciepło, z głośników leciała energiczna muzyka.
Sama trasa mogła być lepiej zabezpieczona, szczególnie na Alei Grunwaldzkiej, gdzie obok biegaczy czasem przejeżdżały samochody. Brakowało mi też jak już wspomniałam czekolady czy cukru na stacjach.
Nie bacząc na te drobne zarzuty, uważam, że ten pierwszy gdański półmaraton jest świetną zapowiedzią biegów w kolejnych latach. I ja na pewno na nich będę ;)