Zacznę dziś post wyjaśnieniem, dla Anonimów, którzy ciągle ''dokładają mi do pieca'' odnośnie szkoły. Nie każdy takie komentarz tu publikuję, bo one są żałosne i przykre, niestety. Coraz częściej dostaję takie, które mówią, że mam sobie odpuścić, że i tak się nie dostanę, że tylko gadam i narzekam, a nic nie robię. Tak własnie nie jest...
Zacznę od tego, że nie poszłam w piątek do szkoły, stchórzyłam przed fizyką. Jak dobrze wiecie, jestem na kierunku WOS-geo-ang, czyli 2 przedmioty, których NIE ZNOSZĘ. Pragnę być na bio-chem, ale okazuje się, że w moim liceum ta klasa jest wyjątkowo uzdolniona, nawet bardziej niż mat-fiz! Ja wybitnie uzdolniona NIE JESTEM i dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Cieszę się jak dostanę 5,4 i 3, a o 6 mogę sobie pomarzyć. Więc marny mój los, a do szkoły chcę chodzić z przyjemnością, a nie stresem. Własnie stres, on mnie ostatnio wykańcza zupełnie. Cierpię na refluksy, które nasilają się gdy człowiek się stresuje. Gdy złapie mnie atak, to ból porównywalny jest do wycinania wątroby żywcem+zawroty głowy+duszności i czasami wymioty :') Fajne to nie jest, szczególnie w szkole. Martwię się, że w końcu przeobrażą się one we wrzody żołądka, a one w połączeniu z nadmiernym stresem = pęknięcie wrzodów, co świadczy o jednym - człowiek do piachu. U mnie wrzody są rodzinne, co jeszcze bardziej mnie niepokoi. Takie narzekanie na nauczycieli, na szkołę, na oceny daje mi po prostu ulgę i możliwość wygadania się. Piszę ciągle o niej, bo to 90% mojego życia! Ulgę daje mi też to, że codziennie w nocy, gdy tata jest już w pracy, a mama i siostra śpią, idę sobie do łazienki, siadam na dywanie i płaczę, płaczę z bezsilności. Czuję się jak wrak, a nie jak człowiek. Nie daję sobie rady, bo wiem, że będę mieć rozszerzone przedmioty, które będą dla mnie karą. Więc drodzy Anonimowi goście, jeśli nie interesuje Was recenzja to nie wchodźcie i tyle. Bo ma wrażenie, że niektórzy zaglądają tu tylko, aby skomentować moją sytuację szkolną i życiową.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bezglutenowe łakocie? To dla mnie nowość! Właściwie o ich istnieniu dowiedziałam się od kochanych Pand ;)
Gdy jakieś miesiąc temu byłam w Auchan, zaopatrzyłam się w takie kukurydziane paluszki/rureczki wypełnione kremem. Pandy też je recenzowały, mnie opinia zaciekawiła i gdy tylko rzuciły mi się w oczy, to je kupiłam :)
Jakie były moje odczucia? Zapraszam!
Skład:
Wygląd: Opakowanie jest kiczowate i szczerze? Ta zmutowana kukurydza mnie przeraża. Niby taka wesoła, zabawna i szczęśliwa, ale z drugiej strony...no dziwny pomysł :P
Rurki na opakowaniu przypominają mi trochę te z pobliskiej cukierni wypakowane kremem śmietankowym. Pamiętam, że były 3 rodzaje, z budyniem, kremem śmietankowym i okropną bitą śmietaną...wzięło mnie na wspomnienia :D
Po rozpakowaniu trochę się zawiodłam, bo wyglądają bardzo marnie...
Smak: Pachną jak typowe chrupki kukurydziane, które lubię, więc to na plus. Przez ''kukurydziany'' zapach przedostaje się też nuta cukrowej śmietanki. Jest to bardziej zapach ''cukrowej'' niż ''śmietanki'' ;)
Rureczki są bardzo chrupkie, nawet bardziej niż zwykłe kukurydziane chrupacze. Kremu w środku jest jak kot napłakał, ale jest wystarczająco słodki, aby go poczuć i żeby człowieka zemdliło.
Słabizna, niestety, ale jak już się jest na tej diecie bezglutenowej to można spróbować. Ja jednak pozostanę przy zwykłych chrupkach kukurydzianych, albo po prostu rzeczach z glutenem :D
Podsumowując:
4/10
Cena - ok. 2 zł Auchan
Czy kupię ponownie? - Nie