Zaletą związku dwóch kultur jest różnorodność, szczególnie w kuchni. Do jadłospisu trafiają nowe dania, a podniebienie się cieszy (biodra już mniej...). W naszym zawiązku kuchnia polsko-ukraińska łączy się z kuchnią ukraińsko-rosyjsko-gruzinską i jest naprawdę co robić i co smakować. Niby niektóre potrawy te same, a jednak inne; u nas pierogi ruskie, tam wareniki, a tam pierażki u nas nie mają odpowiednika. Rodzice mojego narzeczonego raczą mnie przepisami nie z tej ziemi i w dalszych wpisać postaram się te dania odtworzyć. Udało nam się w ten weekend odtworzyć czibureiki, które jedliśmy na Ukraienie, ale jednak ciasto nie wyszło idealne - to potrzebuje jeszcze kilku poprawek, ale jak tylko nam wyjdą - dam znać!
Dzisiaj za to pilmieni, które przygotowuje mama mojego narzeczone, ale ja już lepię.
Mi się kojarzą z uszkami wigilijnymi, i podobnie się je lepi, a i ciasto podobne - woda, mąka, sól. Nowością było dla mnie faszerowanie surowym mięsem wieprzowym. Do tego starta na grubych oczkach cebula (na kilo farszu dwie średnie cebule), sól i pieprz. W wersji mojego narzeczonego (który również robi fenomenalne ciasto i farsz) dodajemy szklankę bulionu, żeby nadzienie było bardziej soczyste.
Nie ma lepszego obiadu na jesienne popołudnie. Z odrobiną masła i śmietaną (której dodatek też był dla mnie na początku dziwny, ale dzisiaj nieodzowny) jest jednym z moich ulubionych obiadów.