Najbardziej lubię te niewielkie, na jeden kęs. Kruche z zewnątrz, z pozoru lekkie jak piórko, skrywające w środku rozpływający się ustach krem waniliowy. Jakby budyniowy, jakby od zawsze znany, ale jednak wyjątkowy, gładki i niezbyt gęsty.
Takie ptysie można ukradkiem podjadać gdy wieczory stają się coraz dłuższe, coraz ciemniejsze i chłodniejsze, siedząc głęboko w fotelu, w jednej dłoni trzymając książkę, a w drugiej filiżankę mocnej earl grey.
Możesz zamknąć oczy, by poczuć słodki smak moich ulubionych ptysiów, możesz wyobrażać sobie jak krem patissiere po ugryzieniu wypływa z wnętrza złotej kuleczki. Możesz…
Ale możesz też upiec swoje profiterolki niczym z prawdziwej francuskiej cukierni. Przekonasz się, że to nic trudnego i gdyby nie fakt, że ich rozmiar jest nieco zdradliwy dla wszelkich diet, można by piec je niemal codziennie. Za każdym razem takie same, albo inne, bo równie pysznie smakują z bitą śmietaną, lemon curd i czekoladowym ganache.
Smacznego!