Nie wiem, na ile śledzicie branżę marketingową Polsce. I czy akurat jesteście, bądź byliście, fanami Żytniej na Facebooku. Od wczoraj coraz większe kręgi zatacza historia o zdjęciu, które zostało użyte w bardzo złym kontekście. Historia smutna, ale też wzbudzająca we mnie poczucie, że niepotrzebnie rozdmuchana. A na pewno nie w ten sposób błędy w tej historii powinny być piętnowane.
Co takiego zrobiła Żytnia?
Dodała grafikę na fanpage’u facebookowym (nie dodam zrzutu ekranu z nią, bo nie chcę, żeby była dalej rozprzestrzeniana). Grafikę z czarno-białym zdjęciem i napisem teoretycznie pasującym do sytuacji (Kac Vegas? Scenariusz pisany przez Żytnią). Zdjęcie wpisuje się charakter całej komunikacji marki, która podąża w kierunku retro. A co, na pierwszy rzut oka, jest na fotografii? Kilku biegnących mężczyzn, jeden z nich jest niesiony przez pozostałych. No właśnie, na pierwszy rzut oka, dla osoby, która nigdy wcześniej nie widziała tego zdjęcia (tak, w tym dla mnie) nie ma w nim wiele kontrowersyjnego. Tym bardziej, że podpis nawiązuje do filmu Kac Vegas – mamy więc podążyć myślami do hucznej imprezy). Niestety, zdjęcie tak naprawdę pokazuje scenę z 1982 roku, z tzw. zbrodni lubińskiej, a mężczyźni niosą śmiertelnie rannego człowieka. Tak, kiedy zna się kontekst zdjęcia (autorstwa Krzysztofa Raczkowiaka), to całość zaczyna się wydawać przerażająca. Jednak od wczoraj pod adresem twórców sypią się (nie do końca) uzasadnione gromy. Wszyscy wiedzą, czym wydarzenia lubińskie były i potrafią każdego z bohaterów zdjęcia wymienić z imienia i nazwiska. A ja mam pewne wątpliwości…
Każdy z nas jest omnibusem
Pamiętacie blogerów, którzy nie potrafili zidentyfikować fikcyjnych nazw projektantów podczas wywiadów w czasie Tygodni Mody? A może przypominacie sobie ten moment, kiedy okazało się, że Ania Wendzikowska nie wiedziała, kim był Jerzy Grotowski. W przypadku pierwszej sytuacji prowokację przeprowadził Filip Chajzer i podpytał kilka osób o projektantów takich, jak Schleswig Holstein i Hans Kloss. Była to świetna okazja dla tłumu, żeby napompować sobie samoocenę i komentać, że „idioci, debile, nic nie wiedzą, nic dziwnego, kto by wymagał mózgu od blogerów i youtuberów”. Jimmy Kimmel przeprowadził podobną akcję w Nowym Jorku, efekty i odpowiedzi były równie opłakane. W Polsce okazało się przy tamtej okazji, że rodacy to nie tylko historycy z doktoratem, ale i koneserzy mody wysokiej. I nikomu z nich na myśl by nie przyszło, żeby pomyśleć, że Hans Kloss to projektant. Myślę, że już wśród mojego pokolenia są ludzie, którzy nie mają pojęcia, z czym skojarzyć to imię i nazwisko. Nie, nie dlatego, że są bandą niedouczonych idiotów. Tylko dlatego, że ich świat i popkulturę, z której czerpią, wypełniają inne treści. I to jest normalne, nie ma w tym nic dziwnego.
Chyba jeszcze bardziej absurdalna była sytuacja z Grotowskim i Wendzikowską. Pomijam fakt, że statystyczny Polak do teatru chodzi rzadziej niż Kim zalicza dni bez zrobienia sobie selfie. Teatr w wielu grupach jawi się po prostu jako rozrywka snobistyczna, nieciekawa i niezrozumiała. Co więcej, przeciętny odbiorca popkultury ma jakąkolwiek wiedzę o filmach, muzyce, serialach, książkach, ale zapytany o teatr, może co najwyżej wskazać lokalizację. I ja się też zaliczam do tej grupy. Bo choć kilka lat w teatrze młodzieżowym grałam, to nie jestem w stanie wymieniać nazwisk. Albo opowiadać o technicznych szczegółach lub niuansach gry aktorskiej. I nie, nie wiedziałam, kim był Jerzy Grotowski. Za to INTERNET wiedział. I wypomniał. Okazało się, że wszyscy Janusze i Grażyny „Apocalypsis cum figuris” widzieli, przedyskutowali, zinterpretowali i wiedzą, że Grotowski wielkim reżyserem był.
Tak, lubimy się dowartościować kosztem innych. Lubimy sobie z sarkastycznym uśmieszkiem rzucić – no jak można tego nie wiedzieć. A ja jestem przekonana, że będę w stanie każdemu zadać 10 pytań z zakresu historii, kultury, wydarzeń codziennych, na które nie zna odpowiedzi. Tak jak i mnie można takie pytania zadać. Nie ma czegoś takiego jak kanon wiadomości, które należy znać, bo jak nie, to jesteś gorszym człowiekiem. Niedouczonym ignorantem i idiotą. Nie ma wyższego kolegium ds. decydowania o tym, które wydarzenie jest na tyle ważne, że mają znać je wszyscy. Każdy z nas palnął kiedyś głupotę. Powiedział coś, po czym stwierdził, że teraz czeka go już tylko koczowanie pod kołdrą, bez wychodzenia z domu i nieużywanie internetu do końca życia.
Dlatego też nieznajomość wydarzeń lubińskich nie jest wyznacznikiem. Nie powoduje, że każdy, kto nie wie, o co chodzi, jest chorującym na znieczulicę ignorantem. Też o tych wydarzeniach nie wiedziałam. Do wczoraj. A dziś nie czuję się od nikogo lepsza, że wiem.
Marketing XXI wieku
Marketing, social media, te wszystkie wynalazki XXI wieku, dzięki którym firmy promują się w internecie – to jest dość dziwna branża. W środku której od kilku lat siedzę. I czasami jestem przerażona tym, że specjaliści z tej dziedziny myślą, że są najważniejszą branżą na świecie. Że ich praca plasuje się gdzieś między bogiem a lekarzem. I pisałam już o tym kiedyś w tekście o moim tacie, że czasem trochę mi wstyd, że tak przejmuję się swoimi obowiązkami w pracy i nadaję im taką rangę, kiedy on od prawie 30 lat ratuje ludzkie życia.
Nie da się jednak ukryć, że marketing pełni ważną rolę w życiu każdego. Tak, wiem, wszyscy jesteśmy takimi świadomymi konsumentami. Wybieramy tylko to, co rozsądne. Kupujemy to, co przemyślane. Jasne. Większość z nas kupuje bluzkę, bo u kogoś innego wyglądała dobrze. Książkę dlatego, że „wszyscy” o niej mówią. Jedzenia nie kupujemy, bo sąsiadka powiedziała, że od jogurtów to tylko otyłość, blogerka napisała, że od kiedy odstawiła produkty słodzone cukrem, to jest zdrowsza, a przyjaciółka ostrzega przed produktami light, bo widziała taki program, gdzie tłumaczyli, co jest z nimi nie tak. A wiecie, skąd wzięły się opinie tych osób, dlaczego wszyscy mówią, itd.? Bo sztab ludzi pracuje nad tym, żeby markę/produkt/usługę wypromować. A współczesne media internetowe dają szansę na promocję ekspresową, w czasie rzeczywistym i jak najbliżej odbiorców.
Pracownicy agencji powinni sprawdzić źródło zdjęcia, które wykorzystali na profilu. To jest ich główny błąd. Ten wpis nie był dobry, ta grafika nie była dobra. Zwykle do pracy nad grafikami kupuje się zdjęcia w bankach zdjęć. Tu z dużą dozą prawdopodobieństwa ktoś użył Google jako ogromnego, darmowego banku zdjęć. Nie lubię niechlujnej pracy i pracy w ogromnym tempie. Jednak tego typu prace są codziennością w agencjach reklamowych. Bo musi być dużo, szybko, mocno. I to zdjęcie nie jest, czy też nie musi być pracą stażysty. Bo zwykle w takich działaniach nie ma mowy o pracy 1 osoby. Ktoś to wymyślił, ktoś wykonał, ktoś zaakceptował, potem jeszcze ktoś zaakceptował, ktoś wrzucił. A że możliwym jest, że ktoś komuś zaufał, to nie sprawdzał zbyt dokładnie. Mylić się jest rzeczą ludzką, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało.
Natomiast jest też taki problem, że czasami pracownicy agencji dają się ponieść swojej wyobraźni. Wyprodukują dwie kampanie, w CV wpisują, że są kreatywni i gdzieś po drodze wyłącza im się część mózgu odpowiedzialna za krytyczne myślenie. Im bardziej kontrowersyjnie, tym lepiej. Im większe przegięcie, tym większy będzie efekt. I nie ma komu przystopować tych działań. Wszyscy przestają się zastanawiać nad tym, czy to jest odpowiednie. Zastanawiają się tylko, czy będzie z tego milion lajków czy dwa miliony.
I dlatego nie uważam, że nic się wczoraj na profilu Żytniej nie stało. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, bo źródło zdjęcia powinno zostać sprawdzone. Ale nie popieram tego wiadra pomyj, oburzenia i zniesmaczenia, że „jak można było nie wiedzieć”.
Natomiast jest tu jeszcze taka kwestia, o której przez moment też pomyślałam – czyli, że to zostało zrobione celowo. I po prostu ktoś stwierdził, że nieważne jak mówią… I bardzo, bardzo nie chciałabym analizować takiej teorii, bo wtedy na myśl przychodzi mi tylko jedno określenie o twórcach i brzmi ono niecenzuralnie
Co jeszcze mogłaby zrobić agencja i producent?
W zasadzie chyba już nic. Choć samej marce rozgłos, paradoksalnie, możliwe że dobrze zrobi. Kryzysy w social media to zwykle dość nadmuchane historie. W czasach, kiedy na Facebooku nawoływano do bojkotu koncernu LPP, czyli właściciela m.in. Reserved, dochody firmy zwiększyły się o kilkanaście procent. Za 2 miesiące nikt nie będzie pamiętał o zdjęciu. Ale nazwa wódki wróci do świadomości. Albo znajdzie swoje miejsce w świadomości młodych, którzy tego popularnego w latach 80-tych trunku, nie znają w ogóle.
Agencja usunęła post i przeprosiła. Firma Polmos rozwiązała z agencją umowę, o czym poinformowano na profilu marki. W zasadzie nic więcej zrobić nie mogą. Za to spirala wyzwisk i piętnowania niewiedzy się nasila, ale pewnie potrwa to jeszcze kilka dni i ucichnie.
I tak jak w przypadku Grotowskiego – jest jeden pozytywny aspekt tej awantury. Jeśli są osoby, które dzięki tej wpadce dowiedzą się o wydarzeniach lubińskich, to dobrze, bo wzrasta ich świadomość, w tym moja. Jednak wciąż będę uważała, że znajomość jakiegoś w faktu (w tym przypadku przez wielu tylko udawana) nie powoduje, że możemy o sobie pomyśleć, że jesteśmy od kogokolwiek lepsi.
A sam wpis Żytniej był słaby. Ktoś nie dopilnował, może ktoś oszczędził na ludziach i środkach, może komuś się nie chciało, a ktoś zignorował źródło. Niestety, w dzisiejszych czasach jest coraz więcej samozwańczych agencji reklamowych, które w pakiecie za 50 zł pozyskają ci 3000 fanów z Bliskiego Wschodu i poprowadzą „funpage”. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.
Artykuł Do wczoraj nie wiedziałam o istnieniu tego zdjęcia pochodzi z serwisu Blog o prawie samych przyjemnościach.