Do Chinkalni podjechaliśmy na dzisiejszy obiad. Obejrzeliśmy chyba kilkanaście lokali w Internecie. Miało być coś w centrum, wiedzieliśmy, że nie mamy ochoty na kuchnię włoską i polską. Przypomniałam sobie o Chinkalni przypadkowo, okazało się, że kuchnia gruzińska nam pasuje, dojazd też, więc podjęliśmy szybką decyzję. Czy to był dobry wybór? O tym postaram się napisać poniżej.
Musicie mi wybaczyć jakość zdjęć. Szłam bez absolutnie żadnego nastawienia na recenzję, a także większą grupą. Potraktowałam to jako wyjście towarzyskie, a pomysł spisania wrażeń pojawił się po pierwszym kontakcie z obsługą i (na szczęście) późniejszej degustacji. No ale niestety, zdjęcia robiłam tosterem.

Chinkalnia – jedzenie

Zaczynam od najważniejszego elementu i, na szczęście, najlepszego, czyli jedzenia. Karta w Chinkalni nie jest długa. Są tu potrawy, których nazwy brzmią już dla mnie „swojsko” i te, które zobaczyłam po raz pierwszy. Jest bardzo mięsnie, z bakłażanami i kolendrą w roli głównej, więc na pierwszy rzut oka – po gruzińsku. Oczywiście pierwsze miejsce w karcie zajmują pierożki chinkali w opcji 3, 6 i 9 sztuk. Oprócz tego mamy dwie zupy, dwie sałatki, kilka przystawek i kilka dań głównych oraz deserów. Oprócz tego dodatki i dwa sosy. Zamawiamy 3 zestawy chinkali (w wersji z ziołami i bez), zupę charczo i kiszonki. Na zupę i kiszonki czekamy ok. 10 minut, niestety na chinkali już ponad 45. Zupa charczo to gruzińska wersja gulaszowej. Aromatyczna, pikantna, z ryżem i mięsem, jest naprawdę sycąca i pyszna. Kiszonki zaskakują mnie smakiem, ponieważ są bardzo czosnkowe i polane oliwą, zarówno ogórki, jak i kapusta. Bardzo fajny, świeży smak, który dobrze uzupełniłby się z chinkali, gdyby nie to, że tego dotarły ponad pół godziny później. Biorę jednak pod uwagę pełne obłożenie lokalu i porę obiadową. Wolę dostać pyszne danie po dłuższym oczekiwaniu niż coś podgrzanego w mikrofalówce po 5 minutach.



Zabieramy się za jedzenie tradycyjnych gruzińskich pierożków w sposób, jaki opisany jest na grafice położonej na każdym ze stolików, czyli rękami! Zresztą wszelkie zasady savoir vivre w przypadku tego dania „wysiadają”. Nie da się ich zjeść elegancko, bez siorbania, mlaskania i bez użycia rąk. Sprężyste ciasto skrywa aromatyczny bulion, mięso mielone (byłoby świetnie, gdyby były w wersji z baraniną, obecnie to mięso wołowo-wieprzowe) i mnóstwo przypraw oraz ziół. Wersja chinkali z ziołami oznacza mnóstwo kolendry w środku. Jestem zachwycona, naprawdę. Pierożki rozgrzewają i smakują świetnie. Jest w tym zbiorowym mlaskaniu i siorbaniu coś jednoczącego współbiesiadników
Mieszanka chili, pieprzu i kolendry jest znakomita i chinkali lądują bardzo wysoko na liście moich ulubionych dań we Wrocławiu. Z pewnością wrócę jeszcze, żeby spróbować chaczapuri (w trzech odsłonach) i wątróbki.
Porcja złożona 6 sztuk pozwala się najeść po tzw. „kokardę”
To zdjęcie udowadnia, że Chinkali mają w środku wszystko to, co mieć powinny – mięso, zioła i bulion!Chinkalnia – obsługa
Pisałam o tym na Instagramie, że gdybym miała gorszy humor, to wyciągnęłabym moje osoby towarzyszące z Chinkalni jeszcze przed złożeniem zamówienia. Zdaję sobie sprawę, że byliśmy w niedzielę i panowało pełne oblężenie. Wiem też, że lokal jest stosunkowo nowy i możliwa jest jeszcze nauka. Wielokrotnie w ostatnich miesiącach zdarzały mi się wizyty w nowych restauracjach, gdzie nie wszystko jeszcze pracowało na 100%. Wystarczyła jednak drobna uwaga, aby zmiany były poprawione albo gość otoczony taką uwagą, że niedoskonałości szły w zapomnienie. Obsługa Chinkalni ma się jeszcze czego uczyć.
Weszliśmy do środka i okazało się, że na pierwszy rzut oka lokal jest pełny. Nie chciałam od razu wpychać się do środka, ale po kilku chwilach oczekiwania przy drzwiach, nikt z obsługi nie zwrócił uwagi na naszą obecność, więc stwierdziłam, że to oznacza, że stolika mamy poszukać sami. Tak też zrobiliśmy. W momencie, kiedy podeszliśmy wolnego stolika, zręcznie wyminął nas kelner, na stoliku postawił kartkę z napisem rezerwacja i oznajmił, że wolnych stolików nie ma. Rozumiem, nie widzę problemu, ale wystarczyło poinformować nas o tym przy wejściu. Rezerwacja była jednak z prawie 50-minutowym zapasem czasu. Zaproponowałam więc, że jednak tam usiądziemy, ale kelner powiedział, że nie ma szans, żebyśmy zmieścili się w tym czasie (i miał rację). Dobrze, że funkcjonuje system rezerwacji, ale mimo wszystko blokowanie stolika na 50 minut przed właściwą godziną jest marnotrawstwem. Do tego czasu zwolnią się 3 inne stoliki o podobnych gabarytach. Kelner jednak zaproponował nam, żebyśmy usiedli przy zarezerwowanym stoliku i poczekali na zwolnienie się innego. Dwoje z nas usiadło więc, a kelner zniknął. I nie wrócił już do naszego stolika. Za to kilka minut później podeszła kelnerka z kartami. Zwróciłam jej uwagę, że siedzimy tu, bo czekamy na stolik, a przynajmniej takie instrukcje dostaliśmy od jej kolegi. Kelnerka wywróciła oczami, odeszła na chwilę od stolika, pomyślała i wróciła, mówiąc, że mamy zostać przy tym stoliku (nie konsultując tego z jej poprzednikiem). Poprosiłam więc o trzecie krzesło dla ostatniej osoby z grupy. Odpowiedziała, że krzesło zostanie za moment dostawione, ale kelnerka też zniknęła i krzesło dostawiliśmy sami. I teraz tak – nie mam problemu ani z samodzielnym znalezieniem stolika ani z dostawieniem krzesła. Jednak zakładam, że jestem u kogoś, więc staram się nie rządzić jak u siebie, tylko stosuję się do wskazówek. Skoro więc najpierw usłyszałam, że nie ma stolika, a już po jego wybraniu, że krzesło zostanie dostawione, to nie zakładam, że mam to zrobić sama.
Czuję się w obowiązku dokładnie wytłumaczyć sytuację, żeby pokazać, skąd mój brak zadowolenia. Tym bardziej, że w ciągu zamieszania z naszym stolikiem przy trzech stolikach obok miały miejsce sytuacje, w których obsługa się nie spisała – podawanie dań w różnej kolejności, niepodawanie dań wszystkim gościom stolika w jednym czasie (nawet, jeśli zamówili to samo), zapominanie o podaniu dań (pomimo dwukrotnego zapewniania, że danie jest gotowe i czeka w kuchni). Może to była taka niedziela i tak duży ruch, ale wszystko to wprowadzało bardzo nerwową atmosferę, która nie zachęcała do jedzenia
Chinkalnia – lokal
Chinkalnia znajduje się na Placu Wolności, zaraz obok Narodowego Forum Muzyki. Lokalizacja jest świetna, bo bez problemu dojedziemy w to miejsce komunikacją. Z samego Rynku to 5 minut drogi. Nie ma też problemu z zaparkowaniem auta, bo NFM dysponuje gigantycznym parkingiem, który w tej chwili jest bezpłatny.
Wystrój Chinkalni jest „w sam raz”. Bardzo często, kiedy restauracja jest urządzana zgodnie z motywem przewodnim kuchni, to właściciele tak bardzo chcą dać znać, że tutaj serwuje się kuchnię włoską/hiszpańską/grecką/rosyjską, że ustawiają milion bibelotów i jest kicz, przepych i tona kurzu. A w Chinkalni czuje się gruzińską nutę i myśl przewodnią, ale nic nie przytłacza. Najbardziej podoba mi się pomalowany na niebiesko sufit, z drewnianym stropem, jest piękny i surowy. Cały lokal nie jest duży i mieści kilkanaście stolików, przeważnie dwu- i trzyosobowych. Najmniej przyjemnym elementem wnętrza jest toaleta, która nie grzeszy czystością i nie ma zamka w drzwiach…

Chinkalnia – dla kogo?
Pod kątem smaku – dla każdego. Do tego wystrój tego miejsca powoduje, że całkiem miło będzie się tu siedziało grupie znajomych, jak i rodzinie od czterolatka do babci i dziadka. Poszłabym tam na randkę, ale pewnie są tacy, którzy woleliby miejsce, gdzie stoliki są trochę dalej od siebie i atmosfera jest bardziej intymna.
Natomiast, jeśli chodzi o czas oczekiwania – dla tych, którzy mają wolny czas i nie są bardzo głodni. Nasza cała wizyta trwała około 80 minut. Cenowo nie nadwyręża zbyt mocno portfela, bo ceny dań głównych to od 10-11 złotych do 22. Stosunkowo drogie, moim zdaniem, są napoje i zupy, które podawane są bardzo małych miseczkach.
Podsumowując: dobrze, że jedzenie się broni i jest najmocniejszym punktem Chinkalni. Jednak tak zapominalska i słabo zorganizowana obsługa oraz czas oczekiwania powodują, że odbiera to część radości z jedzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że wrócę ponownie na chinkali i żeby spróbować chaczapuri, bo gruzińska kuchnia w wykonaniu Chinkalni smakuje pysznie. Jeśli jednak kolejna wizyta przyniesie rozczarowania na tych samych polach co dziś, to trzecich odwiedzin nie zaryzykuję (choć z żalem).
Chinkalnia Wrocław
Plac Wolności 9, Wrocław
Niedziela-środa: 12-22
Czwartek-sobota: 12-23
*Po tytule można odnieść wrażenie, że Gruzini wszystkie dania nazywają tak, aby zaczynały się na cz. Tak akurat wyszło, że to one najłatwiej zapadły mi w pamięć, w karcie są też inne literki alfabetu 
Artykuł Chinkalnia Wrocław – chinkali, charczo, chaczapuri* pochodzi z serwisu Blog o prawie samych przyjemnościach.