W związku z tym, że jestem chora (zatoki, krtań i co tam sobie można wykombinować jeszcze), buszuję po internecie w celu zabicia nudy, bądź w ramach szukania nowości.
I tak oto trafiłam na minimalizm.
Jeeeee mogę mieć mniej ubrań i lepiej zestawione, mogę mieć porządek w domu, mogę...... I tysiące innych pozytywnych myśli przeleciało mi przez głowę. Jedna z blogerek poleciła pomyśleć ile par majtek ma się w szufladzie a potem iść i je policzyć. Hmmm. Nie policzyłam, ale już na wstępie pomyślałam... Dużo za dużo. Niektóre to już nie pamiętam kiedy miałam na sobie.
I postanowiłam. Żeby ogarnąć moją nieogarniętą szafę będę robić to co ona: 7 sztuk ubrania (w tym buty) na cały tydzień. Będę robiła zestawy i po 3 miesiącach będę wiedziała, których rzeczy nie noszę, bo mi do prawie niczego nie pasują :) I zacznę od przyszłego tygodnia, bo teraz zwolnienie :)
Ale co to ma do jedzenia?
Ile paczek herbaty posiadacie? Ile paczek kawy? Ile paczek makaronów uzbierało się na półce?
To moja szuflada z herbatami. Niektóre mają więcej niż 2 lata...
Niektóre pijamy z mężem na bieżąco, ale część, głównie te sypane jakoś nam zalegają. Na nowe mieszkanie chyba zażyczę sobie dzbanek z zaparzaczem i podgrzewaczem :)
Poniżej herbaty stojące na szafce, bo w szufladzie się nie mieszczą.
Do tego jeszcze w drugiej szufladzie: kawa mielona, kawa rozpuszczalna, hibiskus i kawa w kapsułkach do ekspresu.
Ale nich mi ktoś powie, po co tyle tego?
Herbata kupowana na pocieszenie, na lepszy humor, w nagrodę, a bo w koszyku za pusto, a tu fajny smak, a bo coś nowego by się przydało.
Zastanawiam się jak to jest, że pomimo tego, że nie jestem studentką. Pieniędzy od przysłowiowego 1go do 1go bez problemu starcza, to cały czas mam syndrom studenta w kuchni.
Przecież wszystkie produkty mają swoją ważność, nawet kawa wietrzeje.
Czy wy też tak macie, że makaron potrafi leżeć 3 miesiące na kolejne wydanie (u mnie tak jest z dużymi muszlami)?