Kiedy urodził nam się syn, wiedzieliśmy, że nasza sypialniana przestrzeń prędzej czy później będzie musiała zmienić się w pokój dziecięcy. Szukałam wtedy (no dobrze, znacznie wcześniej, ale wtedy tak "na poważnie") inspiracji i o ile miałam swoisty mętlik w głowie (czyt. miszmasz różności, kolorowy bałagan, który jednocześnie cieszył, wprawiał w ekstazę, ale i paraliżował), tak jedno wiedziałam na pewno: ściany mają być w nienarzucającym się kolorze, mają być tłem, bazą dla mebli czy dodatków.
WIĘC CHODŹ, POMALUJ MÓJ ŚWIAT...
Zdarzyło się, że odwiedziliśmy znajomych i spędziliśmy kilkadziesiąt minut w pokoju ich dzieci: kolorowym, ze ścianami w kilku kolorach - malunek naścienny miał oddawać wesołą łąkę, miejscami nawet pustynię ze zwierzakami... Nawet sufit zamalowano na niebiesko - dla złudzenia optycznego, że oto mieszkamy na łonie natury. Namalowane drzewa, kwiaty, słońce, zwierzęta... Niektóre z nich doklejone (podejrzewam, że ściany cały czas były zasiedlane - w zależności od naklejek, które dostawały dzieciaki)... Do tego kolorowe meble, kolorowe zabawki, kolorowa pościel, kolorowy dywan i... kolorowe dzieciaki, wesoło hasające w tym barwnym świecie.
Wracając do domu, rzuciłam do Męża: "Widziałeś ten pokoik?" Nasze komentarze padły niemal jednocześnie: on wyraził zachwyt, ja... wręcz przeciwnie. Spojrzeliśmy na siebie. Mąż stwierdził, że właśnie taki powinien być pokój dziecka: kolorowy, pomalowany, z łąką na ścianie, w soczystych zieleniach (które uznał za najlepszy kolor ever na ścianę dla malucha), z naklejkami... Ma być wesoło, a nie smutno! - tłumaczył. Pokręciłam przecząco głową. Nie, mój drogi - rzuciłam buntowniczo. - Ściany wcale nie muszą tonąć w kolorach, krajobrazach czy prezentować postaci z bajek, żeby pokój dziecka był pokojem dziecka, żeby było przytulnie i radośnie. I tak do tego wszystkiego dochodzą kolorowe zabawki; po co przeładowywać wnętrze? Fundować sobie i dziecku oczopląs? Mąż nie był przekonany, a nasza gorąca wymiana zdań trwała jeszcze długo, temat koloru ścian wracał przy różnych okazjach. Kiedy zdecydowanie odmówiłam przemalowania naszej starej sypialni na zielono, by synek mógł "hasać po łączce", prawie nie zaliczyliśmy cichych dni. Mój upór (i nasza niechęć do "wielkich" remontów) sprawił, że królujący na ścianach "rzymski poranek" (taka kawa z mlekiem) pozostał.
Jest nudno i ponuro - podsumował Małżonek. - To nie wygląda na pokój dziecka.
Spokojnie - pocieszyłam go. - Przyjdą zabawki, dodatki i zobaczysz - będzie wesoło!
I faktycznie, z każdym kolejnym miesiącem (czyt. kolejnymi urodzinami, świętami, ale i zaliczanymi etapami rozwoju) pokój Małego Johna wzbogacał się o nowe elementy, przystosowywał do rosnącego chłopca i... odziewał w kolory (kilka ujęć z tego wnętrza mogliście zobaczyć
TUTAJ). Odniosłam swój mały sukces, bo Mąż przyznał, że rzeczywiście fajny pokoik ma ten nasz synek. (Być może pomogły opinie odwiedzających nas znajomych, którzy zawsze pozytywnie reagowali na to wnętrze - takie
INNE od tych, które widywali do tej pory. Czasami padał komentarz "designerskie", co mile łechtało moje ego. ;))
Wniosek? Kolor ścian to to nie wszystko, to zaledwie (albo aż) baza.
...NA BIAŁO, PO PROSTU NA BIAŁO.
Jakiś czas temu Benjamin Moore ogłosił kolor roku 2016, którym uznał odcień... Simply White. Biel. Po prostu biel.
I o ile zgadzam się z Kasią (
Conchita Home), że biały nie potrzebuje reklamy, bo już go jest we wnętrzach wiele, bo jest "najlepiej sprzedającym się kolorem w Polsce"
(źródło) - na potwierdzenie czego mamy spojrzeć na własne sufity - o tyle dobrze pamiętać, że biały - po prostu biały - to też KOLOR.
Wielu stuka się teraz pewnie w głowę, śmieje pod nosem, być może prycha, ale nie będę reagowała na zaczepki. Często (za często!) zapominamy o tym, że biały to też kolor. Oczywiście, mamy tendencję do swoistego wykreślania skrajności, odrzucania ich na wstępie i szukania tego, co "pomiędzy"; przecież biały i czarny plasują się na krańcach skali, przed i za nimi nie ma już nic. Tymczasem przypomnijmy sobie chociażby eksperyment z pryzmatem: rozszczepione dzienne światło - białe - to mieszanka wszystkich kolorów tęczy! Można więc pokusić się o stwierdzenie, że biały jest maksymalizacją kolorów, że w bieli siła!
Jeśli chodzi o wybór odcienia Simply White na kolor roku 2016, mam mieszane uczucia. Z jednej strony to dla mnie pójście na łatwiznę (to, o czym pisała u siebie Kasia plus fakt, że biały to najlepsza baza z możliwych, taki "najprostszy" kolor), z drugiej strony konieczne chyba było przypomnienie o bieli jako bieli. Wydaje mi się, że traktujemy ją trochę po macoszemu, tzn. albo jako bezpłciowe tło, które świetnie sprawdzi się wszędzie (czyt. jak nie masz pomysłu na wnętrze, postaw na rozwiązanie banalne), albo jako ślepe (lub nie) podążanie za trendami (patrz wnętrza skandynawskie). Tymczasem dobrze świadomie podejść do bieli, po zachłyśnięciu się barwami ponownie odnaleźć siłę drzemiącą w tym - wydawałoby się - nijakim, bezpłciowym kolorze. Bo chyba tak to właśnie działa: wpierw bezrefleksyjnie wszystkie ściany pokrywasz bielą, bo "tak najłatwiej"; potem eksperymentujesz z meblami, dodatkami, odnajdujesz w sobie odwagę, powoli wyrabiasz sobie gust, przemalowujesz więc ściany, śmielej sobie poczynasz, aż wreszcie... dojrzewasz do bieli. Odkrywasz ją na nowo. Już nie jako tło, rozwiązanie pospolite, ale jako potęgę światła - kumulację tęczy.
Po epizodzie z fioletowym pokojem, gdy byłam nastolatką, przez jasne beże i brązy czy "słonikowy" (jasny szary, który stworzyłam po dodaniu do białej farby kilku kropel czarnego pigmentu), przyszedł dla mnie czas na powrót do bieli. Nie całkowity, rzecz jasna. Za dużo w mojej głowie obrazów, bym mogła zupełnie zrezygnować z pomysłów: wzorzystej tapety w pokoju córki, szarości w dużym pokoju czy innych. Nie uciekam już jednak przed bielą, nie uważam jej już za rozwiązanie najprostsze (bo, mimo wszystko, wcale takim nie jest, trzeba umieć się z nią obchodzić, by wydobyć z niej maksimum potencjału), pospolite, nudne. Simply White (chociaż nie taka znowu simply, przynajmniej nie dosłownie) - z uwagi na zamieszanie, które poczyniła - zmusiła mnie do przeanalizowania własnych wyborów, wyborów kolorystycznych. Brawo, Benjamin Moore!
BIAŁY POKÓJ DZIECIĘCY - CZY MUSI BYĆ NUDNY?
Nie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Choć ciągle spotykam się z opiniami (czy to na forach, czy w komentarzach na blogach) mówiącymi, że pokój dziecka musi być kolorowy (czyt. kolorowy pod każdym względem: kolorowe zabawki, meble, ściany), bo inaczej będzie smutny - nie zgadzam się z tym. Ściany w bieli czy stonowanych kolorach plus nierzadko meble w podobnej stylistyce wcale nie sprawią, że na twarzach maluchów nie będzie gościł uśmiech albo że nie będą one czuły pociągu do zabawy czy radości z życia. Elementy "stałe" w pokoju (wspomniane ściany czy meble) powinny właśnie być tłem, dając miejsce do popisu dodatkom, których - nie czarujmy się - w przestrzeni dziecka nie zabraknie. Zabawki same w sobie są kolorowe, książeczki także - już na wstępie mamy do czynienia z pstrokatym światem, naprawdę nie musimy "pomagać" producentom w tym względzie! Współcześnie mówi się o
"przebodźcowaniu" dzieci: dostarczaniu im nadmiernej ilości bodźców głównie przez telewizję czy komputer, ale też przez kolorowe i interaktywne zabawki. Jirina Prekop i Christel Schweizer w książce "Niespokojne dzieci" zauważyli, że:
Wszystko [jest]
perfekcyjne, ale jednocześnie nie pozostawiające żadnej szansy dla fantazji i kreatywności. „Zmysł ciała” nie jest wykorzystywany w żaden sposób (…). Coraz większa ilość zabawek niemalże zmusza je [dziecko]
, by w swoim przepełnionym pokoju zaczynało wciąż nową zabawę (…). W takim wyszukiwaniu coraz to innych zabawek pozbawione pomocy dziecko staje się coraz bardziej dzikie i głośne, aż przypomni sobie w końcu, że niezbędnych bodźców może mu dostarczyć telewizor. (źródło) Dlatego szczególnie ważne jest to, by - zwłaszcza dzisiaj! - pozwolić dziecku się wyciszyć, stworzyć mu taką przestrzeń, w której będzie mogło się rozwijać, ale i czuć bezpiecznie. Multikolorowy, krzyczący, wciąż angażujący zmysł wzroku pokój wcale tego nie ułatwi, wręcz utrudni, a my - rodzice - będziemy się potem zastanawiać, dlaczego nasz maluch ma problemy z zasypianiem czy koncentracją. (W takich chwilach mam ochotę krzyknąć: Równowaga, głupcze!)

Czy może raczej: białe ściany w pokoju dziecka nie równa się nudny pokój. Żeby nie być gołosłowną, przygotowałam zestaw zdjęć prezentujących wnętrza dla najmłodszych. Mimo braku barwnych ścian, nie ma się problemów z odgadnięciem, kto zajmuje tę przestrzeń. W większości przypadków główną rolę odgrywają tu dodatki: zabawki, tekstylia, obrazki, książeczki. Czasem kolorowe są i meble - takie barwne plamy na białym tle. Jest jasno, przytulnie i... dziecięco. (I zdrowo dla zmysłów, szczególnie wzroku!)
 |
fot. Julien Fernandez (źródło) |
Jak widać, to detale tworzą klimat, to bibeloty i dodatki decydują w tym przypadku o charakterze wnętrza. I o ile w pomieszczeniach "dorosłych" czy dzielonych przez wszystkich domowników wcale tak być nie musi, o tyle w pokojach dziecięcych właśnie zabawki i wszystkie drobne przedmioty wprowadzają kolor, rozweselają przestrzeń.
Powyższe przykłady prezentowały swoisty "miszmasz", miejscami feerię barw, czasem bliskie były skandynawskiemu minimalizmowi.
Poniżej znajdziecie kilka propozycji wnętrz bardziej konsekwentnych, utrzymanych w pewnej kolorystyce, tonacji. Wspomniane dodatki zostały tutaj dobrane nieprzypadkowo; tworzą jedną całość, wzajemnie się uzupełniają, korespondują ze sobą. Niebieski jako dominujący akcent, naturalne drewno, konkretny ocień różu powielony to na grafice, to na tekstyliach czy nieśmiertelny mariaż czerni i bieli to tylko niektóre z możliwych rozwiązań.
Zbyt "nudno"? Proszę bardzo: "nijaką" białą ścianę można szybko, łatwo i efektownie ozdobić naklejkami (jeśli uważamy, że plakaty, obrazki czy inne ozdoby nie wyczerpują potencjału tej pionowej przestrzeni):
 |
fot. Danielle Trovato (źródło) |
 |
fot. Reichel Broussard - Copy Cat Chic (źródło) |
Co teraz sądzicie o prostocie bieli?