Miesiąc.
Trochę ponad miesiąc.
Trudny czas. Musiałam w końcu stawić czoła przede wszystkim samej sobie.
Ustalić w końcu czego ja tak naprawdę chcę.
Musiałam podjąć kilka ważnych decyzji, być może przełomowych.
Podjęłam współpracę już nie tylko z terapeutą, ale i lekarzem. Miałam wyjechać do kliniki/ szpitala, ale dostałam szansę. Pierwszą zmarnowałam, drugą wykorzystałam. Chwilowo temat hospitalizacji został odsunięty na bok, ale jego widmo wciąż wisi nade mną.
Musiałam zrobić dziesiątki badań.
Musiałam zdecydować się czy chcę się wspomóc farmakologicznie. Psychotropy działają…. Jako odstraszasz. Leżą na półce i przypominają mi, że jeśli sama nie będę walczyć, to ich nie uniknę, więc walczę by nie musieć otworzyć tego pudełeczka.
Musiałam dostrzec, że pomimo tego, że otaczają mnie wspaniali ludzie, którzy starają się mi pomóc jak tylko mogą, to 99% zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
Musiałam zdecydować się na skrupulatne wykonywanie rozpisanych zaleceń lekarza dotyczących aktywności, jedzenia, suplementacji, przełamywania schematów, podejmowania wyzwań. Rozpiska wisi na tablicy korkowej i uświadamia mi, że nie ma odwrotu, nie ma zaprzepaszczania ciężkiej pracy swojej i innych, mam cel i dążę do niego.
Jedna z największych zmian- musiałam podjąć decyzję o skorzystania z urlopu dziekańskiego. Stety- niestety semestr zimowy mam zaliczony, więc na uczelnię wrócę dopiero w lutym. Tu miałam największe obiekcje. Nigdy nie przypuszczałam, że ja? Że dziekanka? Że z takiego powodu? Że nie pójdzie to gładko?
Ale po wielu rozmowach z mądrzejszymi od siebie doszłam do wniosku, że jeżeli mam w pełni czerpać z tego co oferuje studenckie życie muszę być w stanie to przyjmować, a teraz nie jestem. Uświadomili mi, że zdrowie jest ważniejsze od szkoły…
I kolejna decyzja- dotycząca mojego bloga, czerpię z niego inspirację, przepisy które pomagają mi się na nowo nauczyć normalnie jeść, ale to już nie jest i nie będzie śniadaniowiec z codziennymi wpisami. ,,Stara" blogosfera śniadaniowa się rozpadła, a raczej wymarła śmiercią naturalną. Każdy idzie swoją drogą, każdy ewaluował, rozwinął się, rozpoczął jakiś nowy etap. Ja się cofnęłam, ale staram się to zmieniać. I ja dorosnę.
Tam posty pojawiają się regularnie.
A tu. Tu coś mnie trzyma. Nie potrafię i nie chcę tak po prostu odejść, za dużo czasu i serca włożyłam w to miejsce.
Żeby nie było, że pierwszy post po tak długiej przerwie bez przepisu na coś dobrego.
No i z malinami musiało być. Tęsknię już za sezonowymi owocami... ;)
Leniwe pierogi z roztopionym masłem, ciemnym cukrem muscovado, cynamonem; maliny
Przepis:
170- 200g twarogu
40- 50 g mąki kukurydzianej
Jajko
Szczypta soli himalajskiej
Twaróg dokładnie rozcieramy z solą i jajkiem, przesiewamy mąkę i dokładnie mieszamy. Odstawiamy przykryte na co najmniej pół godziny. Formujemy z ciasta wałek, spłaszczamy, kroimy. Wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy 2 minuty od wypłynięcia pierogów na powierzchnię. Podajemy z czym chcemy.
Pam.