Dostaję czasami pytania, czy to na asku czy na maila, że śniadania lub ogólnie jadłospisy mam niskokaloryczne, same owoce + jogurt itd, dostaję pytania i prośby o podawanie dokładnych liczb. Blog śniadaniowy tak?
Więc jedzeniu poświęcę ten post, a raczej jedzeniowemu aspektowi zaburzeń odżywiania.
Już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem napisania takiego posta, a wczorajszy deszczowy wieczór sprzyjał zebraniu myśli do kupy :P
1) Zdarza się, że fotografuję śniadanie, ale później dokładam owoce lub masło orzechowe/ tahini/ cokolwiek w trakcie jedzenia. To blog ze śniadaniami, nie spowiedź z każdego kęsa.
Nie umniejszajmy owocom. 100 kalorii to 100 kalorii, 200 to 200, nieważne czy z warzyw/ owoców czy z ciastek. Poza tym:
kalorie się nie liczą dopóki Ty ich nie liczysz ;P
2) Babeczki, placki, wypieki, naleśniki- uwielbiam patrzeć, uwielbiam jeść. Blogosfera- skarbnica inspiracji. Uwielbiam ją za to. Jednak mój osobisty ,,kult posiłków" w tym śniadań znacznie stracił na sile. Zaczęłam czerpać przyjemność również z innych aktywności, niż jedynie z przygotowywania posiłków (co nie znaczy, że przestałam to lubić! ), nie zawsze mi się chce.
Fajnie zjeść michę owoców, czy coś równie mało skomplikowanego.
Nie wynika to z braku szacunku do czytelników, bo przecież powinnam się starać wymyślać nie wiadomo co, żeby przyciągać. Mam nadzieję, że ci, którzy zaglądają tu regularnie wiedzą, iż wkładam w to miejsce znacznie więcej niż zdjęcia paszy i rozumieją.
3) Co łączy się z punktem powyższym i moją zmianą nastawienia do śniadań. Fakt- nie wyjdę z domu bez zjedzenia czegoś, uważam to za obowiązkowy posiłek w ciągu dnia. Ale śniadanie pełni funkcję śniadania, nie jedynego posiłku w ciągu dnia, gdy można pozwolić sobie na coś kalorycznego, słodkiego itd. Nie musi mieć XXX kcal tylko dlatego, żeby pozwoliło mi dotrzymać do
,, japka na drugie śniadanie o 12". Zjem mało kaloryczne śniadanie? Spoko, zgłodnieję to zjem drugie śniadanie wcześniej, bardziej obfite. Poza tym nie zawsze człowiek ma ochotę na taką samą ilość jedzenia o tej samej porze.
Organizm to nie maszyna. 4) Dlaczego nie podaję dokładnie ilości ile czego zjadam?
Bo jaki sens ma porównywanie siebie do innych? Czy porównujemy ilość zużytego tlenu do innych? Porównujemy litraż wypitej wody? Nie. To szukajmy wskazówek ile zjeść we własnym organizmie a nie cudzym! Tak łatwo oceniamy siebie ,,zjadłam mniej niż blogerka XX, uffff", ,,o nie, zjadłam więcej niż blogerka YY, świnia". Nie ma nic bardziej mylnego.
Jednego dnia nie jadłam nic od śniadania, gdy w końcu po wielu godzinach dostaję się do jedzenia 100 gramów kaszy czy makaronu może co najwyżej dziury w zębach załatać, a nie głód zaspokoić. Drugiego dnia po obfitym śniadaniu, drugim śniadaniu, słabszym apetycie wystarcza mi 50 gramów tej samej kaszy na obiad.
Zawsze znajdą się osoby, które powiedzą ,,tyle żresz, gdzie ty to mieścisz? nie tyjesz?" oraz te, które powiedzą ,,jo, udajesz że jesteś zdrowa, a same pomidory jesz". Ludziom nie dogodzisz. Dlatego żeby zaspokoić potrzeby WŁASNEGO organizmu trzeba słuchać WŁASNEGO organizmu. Patrzeć na swój talerz, nie talerz innej osoby.
Pewnie, pełno osób po ED ma problem z odpowiednimi porcjami, ale uczymy się na własnych błędach. Zjesz za mało- będziesz głodny, następnym razem zjesz więcej. Zjesz za dużo- następnym razem zjesz mniej.
5) Wychodzenie z zaburzeń odżywiania często mylone jest z jedzeniem fast foodów, masą słodyczy itd.
Nie. Normalny, zdrowy człowiek przecież też nie żyje na samych niezdrowych produktach.
JA jem tak jak MI odpowiada. Może to nie odpowiadać innym, a mi może nie odpowiadać jak je ktoś inny.
JA, nie moja choroba, JA lubię zdrowe produkty. Smakują mi. Od dziecka moi rodzice starali się, żebyśmy jedli zdrowo. Nie jadałam słodzonych płatków śniadaniowych, pizza bywała rzadko, po południu były czasem ciastka, ale równie często sezonowe owoce. Nie było u mnie ,,zjedz mięsko a ziemniaczki zostaw", tylko ,,zjedz warzywa, mają witaminki".
JA lubię owoce, warzywa, MI smakują kasze, pełnoziarniste produkty. JA lubię jogurty. JA nie lubię tortów czy ciastek typu delicje, hity itd.
Nie wmawiam sobie, że tego nie lubię. Mam prawo jak każdy pewne produkty lubić, pewnych nie.
Inna kwestia, to stworzyć sobie listę produktów, które JA lubię, na które mam ochotę, a choroba mówi mi nie. I wtedy nie ma co unikać tych produktów. Strach przed pełnotłustym serem żółtym? Przed niepełnoziarnistym pieczywem? Masłem? Jedyne rozwiązanie EAT IT TO BEAT IT.
6) Moim, jeżeli ktokolwiek (np. wszechwiedzącywszechpomocny anonimowy) zarzuca, że za dużo, że za mało, wypytuje ,,a ile użyłaś kaszy do obiadu, a ile warzyw, a ile tego, a ile tamtego", jeżeli inny dokładniej lustruje Twój talerz dokładniej niż Ty sam- na 99% ta osoba sama ma większe problemy z jedzeniem niż Ty :P
Zaburzenia odżywiania to wstrętna, przebiegła i podła choroba.
Kiedy alkoholik się zdecyduje- nie piję! to może odciąć się raz na zawsze od alkoholu.
Narkomanowi narkotyki są do życia absolutnie nie potrzebne.
Bez papierosów można żyć.
Kasyno można unikać szerokim łukiem.
JEŚĆ TRZEBA. Chyba, że jest się astronautą i żyje się na skondensowanych pigułkach czy na czym tam oni sobie żyją.
Trzeba odbudować poprawne relacje z jedzeniem.
Trzeba nauczyć się jak to jedzenie rozgryźć.
Trzeba się nauczyć jeść.
DA SIĘ! Każdy na swój sposób. Po drodze nie raz się człowiek ,,sparzy i przejedzie", ale uczymy się na błędach. I cierpliwie, ucząc się słuchać własnego organizmu tę relację da się odbudować.
Dla mnie w tej chwili jedzenie jest niczym innym jak jedzeniem. Fajnie czasami przygotować sobie coś pysznego, celebrować chwilę tylko dla siebie i talerza, ale równie fajnie chapnąć coś zwykłego i oddać się innym przyjemnościom.
RÓWNOWAGA.
Jasne, nie zawsze jest kolorowo. Mam tzw.
fear foody , zawaham się ,,zjeść - nie zjeść", zawieszam rękę w powietrzu nim sięgnę po pewne rzeczy, ale myślę, że to kwestia czasu ;)