Skoro dania restauracji z jedną gwiazdką Michelin zaskakują formą i treścią, to jakie muszą być te oceniane na 2 albo 3 gwiazdki? Dziś odpowiadam na przykładach.
Michelin poważnie spogląda na Polskę i to, co dzieje się na naszym rynku gastronomicznym. Podczas konferencji prasowej, którą zorganizowano przy okazji gali Francusko-Polskiej Izby Gospodarczej w hotelu Sofitel Victoria w Warszawie, rzecznik prasowy Michelin Polska, Ewa Konopka, odpowiadała na pytania dziennikarzy i przedstawiła zasady funkcjonowania czerwonego przewodnika. W odpowiedzi na wygłaszane na sali życzenia, aby w przewodniku znalazły się wreszcie adresy z innych polskich miast poza Warszawą i Krakowem i to pomieszczone w odrębnym wydaniu poświęconym Polsce, Ewa Konopka wyjaśniła, że priorytetem dla wydawców przewodnika Michelin jest nie ilość a jakość, zaś utrzymanie tejże według wyśrubowanych standardów Michelin wymaga ogromnych sił i środków, więc póki co kilkadziesiąt polecanych przez inspektorów polskich restauracji pomieszcza europejska edycja Michelin zatytułowana „Main Cities of Europe”.
Pierre Gagnaire
W oczekiwaniu na nowe polskie adresy dziennikarze najważniejszych polskich mediów kulinarnych mieli okazję spróbować, jak smakuje kuchnia spod znaku trzech gwiazdek Michelin, a zatem z samego Olimpu kulinarnego świata. Okazja po temu – przyznajmy iż ekstremalnie rzadka i nie do powtórzenia w żadnej polskiej restauracji – przytrafiła się tuż po rzeczonej konferencji prasowej. Na zaproszenie Francusko-Polskiej Izby Gospodarczej gościł bowiem w Polsce wielokrotnie utytułowany trzema gwiazdkami Michelin francuski mistrz kuchni Pierre Gagnaire. Dziś uważany jest za jednego z najwybitniejszych mistrzów kuchni na świecie, a przez magazyn „Le Chef” – za najlepszego szefa kuchni.
Francuskiemu mistrzowi towarzyszył mistrz polski, Andrea Camastra z restauracji Senses, która do tej pory cieszy się jedną gwiazdką Michelin, oraz Maciej Majewski, szef kuchni La Brasserie Moderne w Hotelu Victoria w Warszawie, gdzie rzecz miała miejsce. Każdy z mistrzów przygotował na naszych oczach swoje popisowe danie, z czego powstał trzyelementowy zestaw degustacyjny, który po chwili w pełnym rynsztunku podała do naszych stolików załoga La Brasserie Moderne.
Danie Andrea Camastry
Zaczęliśmy od Andrea Camastry i jego zaskakującego consomme porowo-ziemniaczanego z kawałkiem kraba królewskiego, wędzonego policzka wieprzowego i gnocchi. Consomme było bardzo dobre i to nie tyle dlatego, że firmował je Andrea Camastra a raczej że stanowiło doskonale esencjonalny przykład klasyki gatunku, któremu głębi i wyrazu nadała spora szczypta szafranu i lekkie muśnięcie anyżu.
Danie Macieja Majewskiego
W kolejności na stoły wjechały talerze Macieja Majewskiego, a na nich grubo siekany tatar wołowy w aromacie dymu z dodatkiem czipsów winegretowych, foie gras i akcentów sosu chrzanowego.
Kropkę nad i postawił szef wszystkich szefów, Pierre Gagnaire, który podał dorsza na musie z dyni ze szpinakiem, sałatką z kapusty i langustynką.
Danie Pierre Gagnaire’a
Jak zatem smakuje kuchnia spod znaku trzech gwiazdek Michelin? Czy rzeczywiście czaruje, kokietuje, odbiera dech w piersiach? Czy jej arkana należy uznać za wciąż niedostępne dla zaszytych w prowincjonalnej Polsce kucharzy, którzy nie mogą się doczekać już nawet nie na wyróżnienie ile na zauważenie?
Kuchnia spod znaku trzech gwiazdek Michelin jest właśnie taka – czaruje, kokietuje i odbiera dech w piersiach. Niestety jej wydanie w Warszawie rozczarowuje. Muszę przyznać, że próbując consomme Andrea Camastry, które podano na otwarcie, poczułem jakiś dreszcz emocji. Dałem się nawet tym emocjom nieco ponieść, myszkując w meandrach szafranu, doszukując się dobrze ukrytego akcentu anyżu, pieszcząc na podniebieniu ustępujący pod naciskiem języka wieprzowy policzek, ciesząc się nadzwyczaj delikatnym kawałkiem królewskiego kraba, wreszcie racząc się esencjonalnym bulionem. Był w tym daniu jakiś zamysł, gra barw i tekstur, poziomy smakowej intensywności składowych. Szczerze powiem, że było to rzeczywiście bardzo dobre danie, na jedną gwiazdkę Michelin zasługujące bez wątpienia, na dwie – być może…
Andrea Camastra
Jednak kolejny talerz, grubo siekany wołowy tatar, mimo iż skryty pod szklaną kopułą wypełnioną dymem, którą majestatycznym ruchem uniesiono przede mną, stanowił w zasadzie jedną z autorskich wersji klasycznej przekąski, którą każdy zna. Emocji u mnie nie wywołał żadnych, a podobny, choć sądzę, że w bardziej dopracowanym wykonaniu, mógłbym zjeść w tuzinie warszawskich knajp, które w czerwonym przewodniku już są albo znajdą się tam za kilka dni. Czego brakowało? Przede wszystkim podkreślenia słodyczy mięsa jakimś akcentem pikanterii, bo te lekko chrzanowe kropki sosu zadania nie poniosły. Do tego między grubo siekanymi kawałkami wołowiny dwa razy trafiłem na wysoce niepożądane w takim kontekście pozostałości ścięgien czy tkanki łącznej. Choć jestem przeciwnikiem terminu „kuchnia narodowa”, to gdybym miał uznać, iż takowa istnieje, tatar byłby jednym z jej kluczowych przejawów. Musi być słodki mięsem, słony ogórkiem, kwaśny marynatą, pikantny cebulą, podany z kawałkiem żytniego chleba na zakwasie i kieliszkiem zimnej wódki. Tak silna i śmiała kombinacja smaków, ale przecież także tekstur i barw, stawia przez każdą wariacją bardzo wysoką poprzeczkę w myśl zasady – albo wysadź mnie w powietrze albo sam zgiń. Ja siedzę dalej. O nim zapomniałem. Nie wyszło.
Maciej Majewski
Ostatnie danie zaskoczyło mnie jednak zupełnie, bo podany na musie dyniowym kawałek dorsza nakryty odrobiną siekanej kapusty i zwieńczony ogonem langustynki stanowił niewiele więcej niż poprawnie wykonane danie, jakiego spodziewałbym się we współczesnym bistro może na lunch, ale z pewnością nie w trzygwiazdkowej restauracji i to na kolację. Gdzie tu jakiś porywający składnik? Jaki mam na myśli? Na przykład kawałek długo gotowanej cielęcej głowy, suwidowany ogon borsuka, surowe serce węgorza czy, dajmy na to, sashimi z fugu. Trochę tu wymyślam, ale spodziewałbym się właśnie czegoś z głębszych pokładów wyobraźni, czegoś nietuzinkowego, rzadkiego, wyjątkowego. Czyż to nie owa nietuzinkowość trzygwiazdkowej kuchni ma skłaniać smakosza do podjęcia specjalnej wyprawy do kuszącego miejsca, aby osobiście dać się ponieść mistrzom w wyjątkową kulinarną rzeczywistość? Przyznam, że początkowo nawet próbowałem to danie bronić przy moim stoliku, doszukując się w całości jakiejś myśli przewodniej, przechodząc przez różne konsystencje dyni, szpinaku, ryby, langustynki i kapusty oraz różne stopnie słoności, czy może raczej nietkniętą jakąkolwiek przyprawą naturalnej słodyczy składowych, niemniej langustynka „zagubioną królewną w kwiatowym ogrodzie ziół pełnym” (w takim bym się jej spodziewał) z pewnością nie była.
Pierre Gagnaire
Po co ta analiza, skoro wizyta francuskiego mistrza w Polsce miała charakter epizodyczny i pozostały po niej jeno zdjęcia? Otóż moi drodzy, właśnie po to, aby zapewnić was, że w kontekście kuchni gwiazdkowej mamy w Polsce mistrzów zdolnych i gotowych na wysokie wyróżnienia. Kunszt Wojciecha Harapkiewicza, Sebastiana Krauzowicza czy Justyny Słupskiej kwalifikuje ich pomiędzy wymieniane w przewodniku Michelin najlepsze europejskie adresy i to już dziś! Celowo wymieniam tu nazwiska spoza Warszawy i Krakowa, bo w związku z lokalizacjami, w których inspektorzy Michelin operują, z bólem serca donoszę, iż w najnowszej edycji ci mistrzowie gwiazdek nie otrzymają. Niech więc oddam im honor, wymieniając ich skromnie chociaż tutaj.
Tymczasem ducha nie gaśmy, bo wszystko jeszcze przed nami, zwłaszcza że premiera nowej edycji Michelin Main Cities of Europe już 9 marca w Paryżu! Mimo wszystko spodziewajmy się miłych zaskoczeń!