Nie będzie o niczym wykwintnym, bo po co ulepszać coś, co jest już smaczne. Nie będzie nawet ładnych zdjęć, bo jest zbyt gorąco, żeby dźwigać lustrzankę. Papusa to tradycyjny salwadorski pieczony placek kukurydziany z różnymi nadzieniami. Podawany jest z curtido, czyli czymś bardziej lub mniej podobnym do naszej kapusty kiszonej. Bardziej, bo czasami jest to już mocno ukiszona kapusta z dodatkiem samej marchwi lub mniej, bo zawiera papryczki chili, jest bardziej chrupiąca i mniej aromatyczna. Na każdym stoliku, o ile jemy papusy w miejscu, które takowe posiada, stoi również pomidorowa salsa. Można jej śmiało używać. Ani razu nie była ostra, a papusy jadłem w co najmniej kilkunastu różnych miejscach. Nadzienie najczęściej stanowi fasola (frijol), mięso (revueltas), choć można spotkać bardziej egzotyczne wydania, np. z loroco, czyli jadalnymi pąkami kwiatu Fernaldia pandurata. Bardzo często farsz łączony jest z serem, który topi się pod wpływem pieczenia i dosłownie wypływa podczas jedzenia.
Najbardziej niesamowite jest w tym wszystkim to, że każda papusa smakuje inaczej. Warto chodzić więc do różnych miejsc – to tak, jakby kosztować domowej roboty pierogów od różnych gospodyń, zawsze będą inne i niesamowite.
Odniosłem wrażenie, że Salwador to kraj jednodolarówek. Na targu nikt nie waży owoców, czy warzyw. Cena jest zazwyczaj z góry ustalona – 1 $ za worek pękających, soczystych i przesłodkich liczi. 1 $ za 3 dojrzałe, kremowe awokado w kolorze limonkowej zieleni. 1 $ za talerzyk empanadas(przekąski z platana z nadzieniem i cukrem – na zdjęciu). W końcu 1 $ za 3, czasami 4 papusy (w zależności od wielkości i miejsca). Dzięki temu łatwo ustalić podróżny dzienny budżet.
Salwador, a raczej jego ulice obfitują w stragany z przeróżnymi owocami morza. Grzechem byłoby więc nie spróbować ceviche – w moim przypadku mieszanki surowego mięsa ryby, krewetek i kalmarów utopionych w soku z limonki i ostrawej salsie. Jednak fauna i flora oceanu bardzo cierpi przez masowe połowy, o czym dowiedziałem się później podczas wolontariatu przy wypuszczaniu małych żółwików do oceanu, przez co poprzestałem na papusach i owocach.
Na koniec mała wskazówka. Jeśli zdecydujecie się na tamales robione z ciasta z mąki kukurydzianej i gotowane na parze w liściach bananowca NIE JEDZCIE ICH RAZEM Z LIŚĆMI.