Unikam tego jak ognia, próbuję tego nie robić, ale... kupiłam kosmetyk bo miał piękne opakowanie!
I tym kosmetykiem był bio hydrolat BIOLINE z róży damasceńskiej.
Jakiś czas temu byłam w części Gdańska w której bywam naprawdę rzadko i wtedy odkryłam taką dziwną drogerię, której nazwy za cholerę sobie nie mogę przypomnieć. I tam też pierwszy raz spotkałam się z marką Bioline.
Dostępne były dwa hydrolaty, ten który wybrałam i z oczaru.
Nie jest to recenzja, bo używam go zbyt krótko, to co mogę powiedzieć na ten moment (po około dwóch tygodniach) to że bardzo brzydko pachnie. Po tym jak go użyłam mój narzeczony powiedział że śmierdzę bezdomnym. Ja po pierwszym użyciu, tak się złożyło, że było to przed snem, nie mogłam zasnąć, bo zapach tak mnie drażnił.
Poza pięknym flakonem zachęcił mnie do zakupu też atomizer. Wydawało się, że będzie tworzył bardzo lekką mgiełkę, a tak naprawdę, rozpylając z odległości około 15 cm na skórę opadały spore krople.
Jeśli chodzi o samo działanie, to z pewnością mnie nie podrażnił. Nie nadaje się jako esencja. Na ten moment uważam, że cudownie przygotowuje moją skórę na dalsze kroki jak serum lub krem. Nie wysusza, ale pewnie wynika to z tego, że zawsze nakładam coś jeszcze, jakiś krem właśnie. Ma też bardzo przystępną cenę.
Więc w tej chwili, ani nie polecam ani nie zniechęcam, ale muszę przyznać, że dalsze używanie i testowanie tego hydrolatu będzie dla mnie dużą przyjemnością!