Dawnooo nas nie było! Aż dziwnie się czuję wracając do Was, tak jakbym zaczynała ten blog od nowa! Mam nadzieję, że tym razem wrócimy na stałe.
Dziś mamy dla Was recenzję znanej wszystkim pizzerii Soprano. Zawędrowaliśmy tam bo chcieliśmy coś szybko zjeść, a do nich było najbliżej. (przyznamy się, że żadne z nas nie miało ochoty nic ugotować)
O wystroju nie będziemy się skupiać bo nie ma na czym, wnętrze jak wnętrze.
Na otrzymanie kart czekaliśmy chwilę mimo, że kelnerka przechodziła koło nas kilka razy.
Po dogłębnej analizie menu zamówiliśmy pizze z pepperoni oliwkami i szynką i calzone z szynką i pieczarkami no i herbatę. Po otrzymaniu herbaty czkało nas dłuuuuugie czekanie na jedzenie. Najgorsze, że nikt nas nie uprzedził, że tyle to będzie trwać... Po jakiś 25-30 minutach, kiedy to inne stoliki powoli zaczęły dostawać swoje dania my nadal siedzieliśmy tylko przy herbacie. Ale w końcu zjawiła się pani kelnerka i powiedziała, że musimy poczekać jeszcze 15 minut (o zgrozo!)
Dodam, że umieraliśmy z głodu, ale jak już poczekaliśmy 30 min to i poczekamy jeszcze.
Szkoda tylko, że nie było na co... Może i pizza była znośna, ale za to pieróg, daleko było mu do smacznego, określiła bym go zdaniem: "Zjadłam bo nic innego nie było, a nie jadłam od rana".
Raz, że był z wierzchu przypalony, a w środku lekko niedopieczony, dwa był polany, chyba oliwą z ogromną ilością czosnku, trzy farsz (ser, szynka, pieczarki) nie należał do wybitnych.
Cóż pozytywem tego dnia był rabat 15% za to, że czekaliśmy wieczność.
Kolejny raz soprano nas zawiodło... A szkoda.
Dajemy dwie gwiazdki i staramy się zapomnieć, że było kiepsko.
Przepraszamy za zdjęcia, ale ja nadal robię je kalkulatorem!