Zjedzenie wspólnie posiłku scala więzi, poprawia nastrój i w teorii jest najprostszą rzeczą na świecie. Ale co jeśli spotyka się czwórka zupełnie różnych smakowo osób?
Uwierzcie wtedy zaczynają się schody.
Wczoraj próbowaliśmy znaleźć smaczną knajpkę dla wegetarianki, wybrednego 9-latka i prawie wszystko żernego faceta i trochę wybrednej niewiasty. I wiecie co? To było prawie nierealne.
Ok, większość restauracji nastawiona jest na wegetarian, zawsze znajdzie się coś bez mięsa albo coś z rybą. Ale niestety mało, które miejsce jest przygotowane na dzieci, szczególnie takie, które jedzą tylko pizze margarite, nuggetsy i spaghetti bolońskie. A jak się już coś takiego znajdzie to poziom jedzenia jest cóż, średni...
I tak po długich nuggetsowych poszukiwaniach trafiliśmy do Katarynki (znowu, ostatnia moja wizyta tam skończyła się średnią recenzją).
Na ruszt poszły:
Polędwiczki w sosie gorgonzola z warzywami i pieczonymi ziemniaczkami.Według specjalisty mięso było dobrze wysmażone i kruche, sos był zbyt gorzki, warzywa okej, a ziemniaczki były najgorszą częścią dania. Ale dało się zjeść bez większego marudzenia.
Makaron z sosem gorgonzola ze szpinakiem i orzechami włoskimi.
Cóż nasza wegetarianka, trafiła najlepiej... Bo sos był smaczny, nie był zbyt gorzki. Makaron chyba własnego wyrobu był ugotowany w punkt, a szpinak dobrze dopełniał resztę. Zdecydowanie to było najlepsze danie tego dnia!
Kurczak w panierce z frytkami.
Teraz danie naszego największego smakosza i krytyka kulinarnego :)
Jan stwierdził, że frytki są dziwne! Tak naprawdę były już letnie gdy je podano. Kurczaczek, niby nuggets miał smak tłuszczu i to był jedyny smak... Ale za to marcheweczka była smaczna, choć Janek ją porzucił... Ale brawa dla niego bo dzielnie zjadł prawie całą porcję!
Szczerze mówiąc nie było to rewelacyjne, tym bardziej, że dedykowane jest dla naszych milusińskich.
Kurczak w sosie śmietanowo-kurkowym z szpinakowymi kluseczkami i bukietem surówek.
Cóż... Mnie trafiło się najgorsze danie. Ale to moja wina, bo kto normalny bierze kurczaka!
Zacznę od pochwał. Surówki były smaczne, a kluski w połączeniu z nimi nazwała bym nawet niezłymi. I tu pochwały się kończą... Bo sos kurkowy był straszny. Nie chcę być niemiła. Wiem, że komuś mogło to smakować, ale dla mnie kurczak był twardy i miał dziwny smak. Kurki chyba były mrożone (pewności nie mam), a przecież mamy na nie sezon... Więc w całości sos z pozoru prosty stał się moim koszmarem i choć mama z grzeczności kazała mi zawsze wszystko zjadać, tak tym razem nie dałam rady, byłam niegrzeczna i zostawiła prawie cały.
Podsumowując. Znów Katarynka i znów średnio. Nie licząc przebłysku w postaci dobrej polędwiczki i makaronu, reszta była naprawdę średnia. Pozostajemy przy swojej ocenie z poprzedniego razu.
Moglibyśmy ponarzekać na długi czas oczekiwania, ale trafiliśmy na porę lunchową i tłumy w restauracji. Więc wybaczamy! I chwalimy pana kelnera bo był sympatyczny i dał nam kolorowankę (kupił nas nią!) :)
Dziękujemy serdecznie naszym dzielnym towarzyszą. Paulino i Janku jesteście najlepsi!
Mam nadzieję, że następnym razem ustalimy gdzie jemy jeszcze przed wyjściem z domu ;)
Miłej środy!