Z bicza strzelił, ledwo się zaczął, a już się kończy. Dwa tysiące czternasty. Dwanaście miesięcy - niby niewiele choć gdy przypomnę sobie miejsce w którym "byłam" w styczniu i spojrzę na miejsce, w którym stoję dziś, to słowo przepaść jest tu zdecydowanie zbyt skromne. Nieskromny będzie za to ten wpis, bo ostatnich dwanaście miesięcy życia, udowodniło mi, że jestem dużo lepszą i mocniejszą babą niż dotychczas myślałam i chwilowo moje ego jest może nawet zbyt do przodu.
To był zdecydowanie najlepszy rok mojego życia. Nigdy przedtem nie mogłam powiedzieć, że jestem aż tak szczęśliwą i spełnioną osobą, która jest w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Choć w pierwszej połowie roku pojawiła się niezapowiedziana rewolucja, to z perspektywy czasu już wiem, że jeśli intuicja podpowiada że pora na wielki krok to jednak warto zaryzykować, zamiast kurczowo trzymać się bylejakości. Pozamykana w pewnych schematach i zniechęcona do życia ogólnie, czułam się jak roślinka, która po pracy zamyka się w czterech ścianach i właściwie niczego więcej nie potrzebuje. Nie chcę nawet myśleć co by było, gdybym w porę się nie ocknęła.
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy zrealizowałam znaczną część swoich marzeń, absolutnie wszystkie które były przeznaczone na ten rok i przynajmniej połowę założonych na kolejny. Choć nie zawsze szło po mojej myśli, okazało się że nie ma rzeczy niemożliwych i że absolutnie warto marzyć i dążyć do spełnienia swoich pragnień. Dziękuję Wam wszystkim, tym którzy byli ze mną na dobre i na złe, tym którzy po raz kolejny pokazali czym jest prawdziwa przyjaźń, tym którzy pojawili się w moim życiu i narobili wesołego zamieszania. Dziękuję, że pomagacie mi spełniać marzenia, realizować się i wierzyć. Dziękuję, że daliście mi tak wiele radości i jeszcze więcej powodów do bycia szczęśliwą. Wiem, całość brzmi dość patetycznie i z pompą, ale właściwie mam to głębiej niż głęboko, bo takie podziękowania niektórym naprawdę się należą. Jestem z siebie bardzo dumna i kończę rok naprawdę w wesołym stylu. Oby kolejny dał mi przynajmniej tyle samo radości. Wam życzę, byście byli tak samo szczęśliwi jak ja, to naprawdę wiele.
Sukces roku:
Nauczyłam się akceptować życie i zmieniać w nim tylko to, na co mam wpływ.
Porażka roku:
Znów nie schudłam do wymarzonych letnich szortów ;)
09.09.2014 - dzień w którym zrozumiałam, że warto inwestować w siebie, w naukę, w doświadczenie i że każdy trud będzie kiedyś doceniony.
Ruiny to dar. Ruiny to droga do przemiany.
Artur Rojek - Syreny
Hatbreakers - Somebody to love me
Bracia Kliczko. W moim przypadku ciężko podać jakikolwiek inny film, gdyż to właśnie ten nadal oglądam prawie każdego dnia. Może jeszcze "Zniewolony", który naprawdę wbił mnie mocno w kinowy fotel.
"Jerzy Kulej. Mój Mistrz" - choć napisana językiem nastolatka, dała ogromnego kopa i zmieniła punkt widzenia na siebie.
Śmietankowe lody z chałwą. Nadal. Uwielbiam.
Niesmak roku:
Odkrycie, że osoba bliska, może być Ci całkiem obcą.
Mój ukochany balkon na Kosińskiego. Miejsce wielkich wydarzeń, wielkich myśli, wielkich radości.
Paweł Wałęsa, według mnie jeden z największych kulinarnych talentów.
Może to źle zabrzmi, ale ja sama jestem dla siebie największą bohaterką minionego roku.
Przełomowy. Przeszczęśliwy.
Postanowienia na kolejny rok:
- zrobić kurs profesjonalnej obróbki zdjęć
- nauczyć się korzystać z urlopu i pojechać na porządne wakacje
- przestać wiecznie przekładać spotkania ze znajomymi
- nie pracować więcej niż sześć dni w tygodniu
Dalej być tak szczęśliwym człowiekiem lub jeszcze bardziej, o ile jest to w ogóle możliwe.
Optymistyczny akcent na kolejny rok: