Korzenny dyniowo-bananowy chlebek owsiany z rodzynkami i pestkami dyni podany z kremowym serkiem, figą, orzechami włoskimi i cynamonem
Uwielbiam fakt, iż piekarnik w moim domu jest urządzeniem tak intensywnie eksploatowanym. Nie dość, że mogę liczyć na gorącą kolację, która robi się sama, daje mi to także możliwość, by poeksperymentować z wypiekami śniadaniowymi. Wczoraj, choć zmęczona po późnym powrocie z zajęć, nie powstrzymałam się przed przygotowaniem chlebka ratującego życie (ratującego, ponieważ dziś znów zmuszona jestem opuścić dom o nieludzkiej godzinie). Już miałam zabierać się za inny wypiek, ale doszło do mnie, że sezon na dynie zdarza się raz w roku i właśnie trwa, więc koniecznie muszę upiec dyniowy chlebek. Strzałem w dziesiątkę okazał się dodatek banana, który nadał mu przyjemnej wilgotności, a wspaniały korzenny aromat był zasługą świeżo mielonych przypraw. Konsumowany ze słodką, jesienną figą, kremowym serkiem, oprószony orzechami włoskimi - takie kanapki mogę jeść codziennie :)
Przepis:
- 35 g mąki owsianej
- 25 g płatków owsianych
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1,5 łyżki lnu mielonego
- przyprawy: świeżo mielone goździki, imbir, cynamon
- 115 g puree z dyni
- 1 dojrzały banan
- 25 ml mleka
- 1 pełna łyżka oleju kokosowego
- 1 łyżka syropu klonowego
- garstka rodzynek
- pestki dyni i płatki owsiane (do posypania)
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia i sodą, wsypać płatki owsiane, przyprawy i dokładnie wymieszać. Dynię zblendować z bananem, rozpuszczonym olejem kokosowym, syropem klonowym i lnem, odstawić na chwilę, aż len lekko spęcznieje. Przełożyć mokre składniki do suchych i wymieszać łyżką do połączenia. Dolać mleka (w zależności od gęstości puree można dodać nieco mniej lub więcej niż w przepisie, jednak ważne, by ciasto nie było zbyt rzadkie) i dodać posiekane rodzynki. Ponownie krótko wymieszać. Masę przełożyć do naczynia z papierem do pieczenia, ozdobić płatkami owsianymi i pestkami dyni, piec około 45 minut w 170 stopniach, następnie ostudzić w już wyłączonym piekarniku.
Piątkowy wieczór przyjemniejszy niż się spodziewałam: zamiast lekcji biologii wyczekiwana chwila wytchnienia, relaks bez zbędnego pośpiechu. Z uśmiechem na twarzy, bez zwlekania zabrałam się za matematykę i włoski na przyszły tydzień (niesamowite, jaką przyjemność sprawiają odrabiane bez przymusu, że to "na jutro"), oraz wiszące nade mną uzupełnianie zakładki z przepisami (która jest, ale jej nie widać :D). Dziś jednak wbrew mojemu sobotniemu rytuałowi spania do późna, zmuszona zostałam zerwać się wcześniej - wczoraj ominięta biologia i sobotnia matematyka w szkole czekają. Pies aż patrzył z politowaniem z poduszkowych wyżyn na łóżku, a mama już chciała solidarnie wstać, ale powstrzymała się do krótkiego komentarza żalu i współczucia. Ja jednak uważam, że wczesne wstawanie w weekend przynosi wiele korzyści oraz poczucie nie zmarnowanego wolnego czasu. Dzięki temu sobota wydaje się dłuższa ;) Otoczona jesienną mżawką wychodzę na autobus z uczuciem, że to będzie dobrze wykorzystany dzień :)