Święci nie są lukrowanymi figurkami z masy marcepanowej. To także nie są ludziki z zaświatów, które nie wiadomo skąd się wzięły. To byli ( a w zasadzie są) ludzie z krwi i kości. A jak wiemy każdy święty miał swoje wykręty.
Książka Szymona Hołowni "Święci codziennego użytku" wydana przez wydawnictwo Znak, +znak.com.pl - księgarnia internetowa zaskoczyła mnie podwójnie. Jest napisana lekko ironicznie, z przymrużeniem oka i przemyślanie także pod względem zbieżności wspólnych ulubionych świętych. Pan Hołownia odnosi się do faktu kategoryzowania świętych "ten od bolącego zęba", "ta od chorej ręki", "ten od zgubionych kluczy" a "ten od szukania współmałżonka". A przecież w świętych obcowaniu nie do końca o to chodzi. Mamy się z nimi zaprzyjaźnić i do tego autor szczerze zachęca. A tak nie potrzebnie ich szufladkujemy.
Ciekawie ujmuje to we wstępie:
"Katolicki Zachód od jakiegoś czasu świętych ma generalnie w nosie. Może jesteśmy tak przekonani o własnej samowystarczalności, że nie potrzebujemy już - jak nasi dziadkowie - specjalnej pomocy z Góry, może nasiąkliśmy protestanckim myśleniem w którym nie czci się świętych."
Dalej dodaje, że jego katoliccy znajomi zupełnie nie rozumieją tego tematu i że większego hysia mają tylko w prawosławiu na punkcie świętych. I ciekawe jest, że relacja ze świętymi rozkwita, gdy otwieramy się na dialog z nimi, a nie na ciągły monolog skarg i zażaleń.
Największą miłość mam do Świętej Zofii, Świętej Anny, Matki Boskiej i Świętego Józefa. Święty Dominik, Święty Jacek i Święty Tomasz z Akwinu również goszczą w raz nimi w moim "świętarium". Dzięki tej książce spojrzałam na nowo na "moich" świętych i mam chęć na więcej. A do lektury zachęcam jest lekka i przyjemna w odbiorze. To nie jest siermiężna hagiografia choć i na taką może przyjdzie czas.
Szymon Hołownia,
Święci codziennego użytku,
Wydawnictwo Znak 2015