Bo życie jest do dripa
Bo życie jest do dripa. Codziennie mam swój rytuał. W stalowym czajniku nastawiam wodę na kawę. Biorę mój ulubiony kubek z napisem „Głowa do góry” otoczony czerwonymi listkami. Stawiam na nim dripper a weń wkładam śnieżnobiały filtr... dzięki, któremu napój będzie przejrzysty a wszystkie nuty smaków będą miały okazję się wybić. W tym czasie odmierzam miarką ziarna czarnej kawy. Gdy słyszę gromkie wołanie pana Stalowego odlewam do białego dzbanuszka około 200 mililitrów wody. Czekam aż się przestudzi. Filtr delikatnie polewam wodą, aby przytulił się do drippera zwanego również „filiżanką z dziurką”. Dripper jest zbyt trudnym zjawiskiem słownym do pojęcia wśród moich domowników. Wcześniej odmierzone ziarna przesypuję i mielę w młynku do kawy. W nie byle jakim sprzęcie produkowanym współcześnie a solidnej maszynie przywiezionej z Czechosłowacji. Świeżo uzyskany przemiał wsypuję do filtra ustawionego na filiżance z dziurką. Delikatnie, po brzegu leję wodę z białego dzbanuszka. Sukcesywnie niech się delikatnie przelewa i zaparza. Do tego ziarna, które sprawiają, że można przenieść się do innych, odległych krain. Bo z pewnością każde dziecko powinno wiedzieć, że kawa nie rośnie we Włoszech. A także, że ma różne odmiany podobnież jak gruszki czy jabłka nie są jednorodne. A to rzutuje na smak. Czy mamy do czynienia z nutką czekolady, karmelu, wiśni czy cytrusów? Inszą sprawą jest stopień wypalenia ziarna, jasne czy ciemne. Białe czy czarne. To mój rytuał.
***
Słowo z niedzieli. Potrzeba odnowy. Rodzenia się za każdym razem na nowo. Mówienie świadomego; "tak" i odrzucanie tego co truje i zniewala. Ważne, że Bóg nie opuszcza. Nigdy. Dodatkowo każda radość ma w sobie ziarno tęsknoty.
***
Ostatni zalew memów "Bądź jak..." wprawiał mnie w nie lada wnerw. Po co mam być kimś, jak mogę być sobą i zdecydowanie być w tym najlepsza i bezkonkurencyjna. Dodatkowo ciekawi mnie skąd to się wzięło zachwaszczając każdy milimetr facebookowego poletka.
***
Tekst pani Marty Kosakowskiej tak bardzo chwyta za serce. Duet z Grubsonem jest wspaniałym dialogiem muzycznym. Sama bym się nie podejrzewała, że mogę polubić taką formę ekspresji. Załączam za to piosenkę, która jest idealna na współczesne uwielbienie i modlitwę. I żeby wciąż było kulinarnie to zrobiłam tiramisu. Tak pomiędzy egzaminami.
Tiramisu
Krem:
500 g mascarpone
3 żółtka
4 łyżki cukru
1 kieliszek likieru kawowego
ok. 400 g podłużnych biszkoptów
filiżanka mocnej kawy
3 łyżki likieru kawowego
kakao i/lub starta czekolada
Lubię życie na krawędzi, więc jej deser z surowymi jajkami. Umyj je koniecznie i dokładnie. A ciotka salmonella może się nie zagnieździ gdzie bądź. Następnie żółtka ubijamy wraz z cukrem na puszysty i jasny kogel - mogel. Dodajemy mascarpone i delikatnie na niskich obrotach łączymy. Możemy na szybkich, ale gwarantuje, że 1/3 kremu będzie na ścianach lub płytkach tworząc niebanalne łaciate wzory. Następnie dodajemy likier kawowy i mieszamy do całkowitego połączenia. To jest ten moment, gdy walczysz z pokusą i wiesz, że jeśli się jej nie oprzesz to zabraknie do przełożenia biszkoptów.
Stawiasz kawiarkę z kawą na gazie i czekasz na erupcję czarnej i gęstej jak smoła kofeinowej lawy. Przelewasz do filiżanki albo do miseczki, aby napój szybciej wystygł. Po wystudzeniu dolewasz likier kawowy.
Bierzesz formę - w moim przypadku szklaną- i moczysz po kolei biszkopty w kawie z alkoholem, aż zapełnisz cały spód. Następnie wykładasz 1/3 kremu i obsypujesz kakao. Powtarzasz proceder aż do zapełnienia formy. Wkładasz do lodówki albo w śnieg za oknem na minimum 3 godziny. Jak zostaną ze dwa biszkopty to wymocz je w resztce kawy i poczuj się jak największy łasuch świata tego.
Amen.