Miejmy nadzieję, że upały odeszły w zapomnienie. Jak tylko temperatura w kuchni spadła, wczołgałam się na moje ulubione miejsce przy kuchence z nożem w dłoni. Sezon świeżych warzyw wciąż trwa, więc korzystając z dostępu do pysznych pomidorów, zdecydowałam po raz kolejny spróbować ugotować dobre klasyczne spaghetti z sosem bolońskim. Zwykłe spaghetti bez wyobraźni, to po prostu mięso mielone z przecierem pomidorowym, ewentualnie, o zgrozo, z jakimś ekspresowym fiksem. Nie mówię nikomu jak ma żyć, po prostu nie znoszę jedzenia z torebek. Tak naprawdę, bardzo łatwo to wszystko zastąpić naturalnymi zamiennikami, ale potrzeba więcej czasu na przygotowanie. A dzisiaj "ain't nobody got time for this". Ja jednak uparcie będę promować zdrową, domową kuchnię, która wcale nie musi oznaczać w kółko ziemniaków albo rosołu.
Dzisiaj serwuję: klasyczne spaghetti.
Na targu udało mi się kupić od sympatycznego starszego pana kilo wspaniałych, pachnących pomidorów malinowych. Od razu pomyślałam o sosie, bo były miękkie, soczyste i mięsiste. Idealne! Sos boloński robię nieco inaczej niż to się robi we Włoszech, gdzie nigdy jeszcze nie byłam. Oni dodają podobno goździki, a ja nie przepadam. Jednak udało mi się skomponować przepis, który, myślę, będzie odpowiadał każdemu wybrednemu.
Użyłam:
2 białe cebule
6 ząbków czosnku
1 kg mięsa wołowego
1 łyżka masła
2 liście laurowe
3 ziela angielskie
Na patelni roztopiłam masło i zeszkliłam posiekaną w kostkę cebulę i czosnek. Dodałam mięso. Zachęcam do kupowania dobrej jakości mięsa! Pewniaki z Tesco odpadają, wybierzcie się do dobrego sklepu mięsnego, a zaskoczy was jakoś i cena. Supermarkety nie są wcale najtańsze. Nawet Biedronka. W sklepie po sąsiedzku kupiłam kilogram dobrej mielonej wołowiny z wieprzowiną, gdzie proporcje są 90% do 10%. I zapłaciłam 12 zł. Kupujcie w sklepach mięsnych!
Po wrzuceniu mięsa, dorzuciłam dwa ziela angielskie i czekałam aż mięso się udusi. W trakcie, do soku, który wyszedł z mięsa, dodałam pół szklanki wody, żeby powstał swego rodzaju wywar. Gdy mięso się upiekło, przełożyłam je do garnka i odcedziłam wywar.
W drugiej części przygotowywania sosu użyłam:
1 kg świeżych, sparzonych pomidorów
1 korzeń selera
2 duże marchewki
2 średnie korzenie pietruszki
1 kartonik passaty pomidorowej (najlepiej takiego, który po otwarciu nie może stać w lodówce dłużej niż 3-4 dni).
Seler, marchewkę i pietruszkę obieram, kroję na mniejsze kawałki i wrzucam do krajalnika (takiego co blender się podłącza). Tak drobno starte warzywa wrzucam z powrotem na patelnie i dolewam wywar z mięsa, żeby się udusiły. Powoli dodaję pokrojone i odsączone z wody pomidory. Duszę wszystko około 15 min i blenduję na gładki sos. Dodaję passatę, bo lubię jak sos jest mocno pomidorowy.
Tak powstały sos dolewam do mięsa. Wszystko mieszam i teraz najważniejsze - długi czas gotowania. Mały ogień, i nawet 1,5 h żeby sobie bulkał. Podobno we Włoszech dobre Bolognese gotuje się cały dzień.
Gwarantuję, że na sam zapach poleci ślinka! Po godzinie gotowania można zacząć doprawiać. Nie potrzeba wiele: sól i pieprz do smaku, świeżą siekaną bazylię (ja daję naprawdę dużo!), odrobinę pieprzu ziołowego, można też pieprz biały jak ktoś lubi no i odrobinę chili, bo mój Mężczyzna lubi jak smak jest wyraźny i lekko ostry. Dodaję również troszkę czosnku niedźwiedziego, bo pięknie pachnie i jeśli zwykłego czosnku jest za mało, można dosypać czosnku granulowanego, chociaż fanką takiego czosnku nie jestem, Z takich proporcji wyszedł mi pełen garnek o pojemności około 4 litrów. Na drugi dzień smakuje jeszcze lepiej!
Takie danie nadaje się na zwykły obiad w środku tygodnia dla rodziny, jak i na spotkanie z rodziną lub z przyjaciółmi w weekend. Wtedy podczas gotowania mięsa, można dolać troszkę czerwonego wina, które nada jeszcze wspanialszego smaku i zapachu. Warzywa uduszone na takim wywarze będą niesamowite. Do posiłku również można podać kieliszek dobrego czerwonego. Będzie pysznie!
Od wielu lat gotuję spaghetti, ale ta wersja jest uważam najlepsza jaką ugotowałam i jaką jadłam. Być może za mało spaghetti zjadłam w sowim życiu. Dziwnym trafem za granicą zawsze wybieram carbonarę albo sosy grzybowe. Najlepsze makarony tego typu jadłam w Londynie i pewnie nie uda mi się tego powtórzyć, ale jako wielka fanka makaronów i sosów już niedługo coś wymyślę. Planuję również pokazać Wam kilka przepisów kuchni gruzińskiej, ukraińskiej i rosyjskiej. Ojciec mojego Mężczyzny pochodzi z tamtych stron, pracował pół życia na kuchni i gotuje zabójczo. Postaram się powtórzyć chociaż to, co jadłam na Krymie. Może zrobię cykl kuchni wschodniej? Dopiero się rozkręcam.