Nie da się ukryć, że studia to duża zmiana w życiu. Nie tylko w życiu studenta, ale całej jego rodziny i to mówię całkiem serio.
Pierwsze dni na uczelni były jednym wielkim zamieszaniem. Budynki wydawały się ogromne, miały setki zakamarków, a odnośnie wykładowców miałam mieszane uczucia.
Jednak udało mi się ten czas przetrwać i już coraz lepiej odnajduję się w studenckiej codzienności.
Chyba nie ma jednego sprawdzonego sposobu na przyzwyczajenie się do tego. Myślę, że każdy początek semestru będzie wiązał się z niepewnością, bo nowy semestr to nowe przedmioty i nowi prowadzący, ale najgorsze już za mną (choć kto wie, skoro sesja coraz bliżej).
W pierwszym miesiącu studiów miałam bardzo mało czasu typowo wolnego. Książki, które czytałam dla przyjemności zamieniałam na pozycje czytane z przymusu - psychologia, pedagogika specjalna (oczywiście wleciała "matka boska Obuchowska" innej opcji nie było - kto miał do czynienia z pedagogiką specjalną, ten wie, że to zdecydowanie nasza biblia) i kilka innych.
Na studiach dowiadujemy się samych niezwykle przydatnych rzeczy! Wiedzieliście, że ideą stołu jest jego stołowatość, a ideą krzesła jego krzesłowatość? Wcześniej nie wiedziałam, że moje biurko ma jakieś idee!
Mogę Wam jeszcze zdradzić sposób, jak sprawdzić, czy ściana jest realna. Trzeba się rozpędzić i w nią wbiec, jeśli się na niej zatrzymamy, to znaczy, że jest realna. Świetny sposób, prawda? Polecam filozofię w piątek od rana :)
Jest coś, co pomogło mi się trochę uspokoić, nie była to herbata, ani kawa, ani słodkie (no dobra...czekolada ratuje życie). Sen mi pomógł. Od poniedziałku do piątku mam zajęcia. Dwa razy kończę o 18:15, raz o 20, we wtorek i środę wcześniej. Kiedy do zajęć dochodzi kilka (lub kilkanaście) innych obowiązków, które wymagają przetransportowania się w różne miejsca Poznania, to później wysiadam. Momentalnie robię się zła, boli mnie głowa, mam wszystkiego dość. Wtedy nic mi nie pomoże, a najbardziej nie pomagają próby bycia miłą, bo po prostu nie mam nastroju. Wtedy pomaga sen. Był jeden taki dzień, kiedy zasnęłam przed 20 i spałam bez przerwy do rana (czyli tak do 6 lub 5:50). Następny dzień był najlepszym w życiu, bo byłam wyspana, wypoczęta i ogólnie szczęśliwa, miałam mnóstwo energii, mogłam przenosić góry lub wysprzątać całe mieszkanie (co zapewne zrobiłam).
Jestem zdania, że nic tak nie ratuje człowieka jak sen.
Polecam.