Urlop macierzyński to nie tylko pieluchy i nieprzespane noce. Niejednokrotnie dla wielu z nas to równocześnie czas samorealizacji, spełniania wymarzonych planów, otwierania własnej działalności, blogowania. I to jest piękne! W najnowszym cyklu, którym właśnie startuję mam zaszczyt prezentować kobiety, które żadnych zadań się nie boją. Jednym słowem INSPIRUJĄCE MAMY.
A jako pierwsza z pytaniami odważyła się zmierzyć Martyna, autorka bloga Mamarak.
Z wyboru- żona i pełnoetatowa mama.
Z zawodu- projektantka grafiki i ilustratorka.
Niedawno obchodziłaś pierwsze urodziny bloga. Jak wspominasz początki blogowania?
Jak pobudkę z zimowego snu.
Kojarzysz może Martę Frej i jej pierwszy mem: "Kocham kobiety zadbane intelektualnie", którym to artystka rozpoczęła swoją internetową karierę?
Ja też kocham i swego czasu bardzo kochałam siebie, aż tu nagle zostałam mamą i całą miłość do siebie przelałam na dziecko. Odtąd był tylko syn, a w wolnych chwilach praca. O mężu bynajmniej nie zapomniałam, ale w tamtym czasie nieco oddaliliśmy się od siebie. Za to swoją osobę totalnie zaniedbałam.
Jako grafik-freelacer, bez etatu i prawa do zasiłku, usiadłam do komputera w 2 tygodnie po porodzie. Pracując w domu i opiekując się kilkumiesięcznym malcem jesteś praktycznie pozbawiona kontaktu z innymi ludźmi. Po roku nie wiedziałam, jak się nazywam. Wydukanie listy zakupów w osiedlowym sklepiku stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. A kiedy wpadło mi w ręce spore zlecenie, które wymagało ode mnie obszernej prezentacji za pośrednictwem Skype'a myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Ja, słynąca niegdyś z oratorskich zapędów, nie potrafiłam sklecić jednego sensownego zdania.
To pchnęło mnie do napisania pierwszego tekstu.Przez pół roku pisałam do szuflady, w ten sposób powstało ich jeszcze 30. Nigdy nie doczekały się publikacji. Miałam już dać sobie z tym spokój, ale zamiast tego powstał mój pierwszy wpis Urlop macierzyński. Matki mają w głowach nie tylko kaszkę.
Chcesz wiedzieć, jak wspominam początki blogowania? Jakbym narodziła się na nowo. Nie miało dla mnie znaczenia, czy ktoś to kiedyś przeczyta, czy też nie. Początkowo nawet nikomu nie powiedziałam, że bloguję. To była moja prywatna terapia. Mój sposób na nowe połączenia nerwowe. Na obudzenie się z umysłowego letargu. Sposób, aby na powrót stać się kobietą zadbaną intelektualnie. W blogowaniu, jakie uprawiam w tym momencie, zasmakowałam dużo później.
Skąd pomysł na nazwę bloga?
To wbrew pozorom trudne pytanie, bo geneza jest tak irracjonalna, że wypowiedziana na głos zaczyna brzmieć głupio, no ale spróbujmy.
W swoim słowniku mam kilka takich słów, które wprost ubóstwiam. Za ich melodię, za silne brzmienie, za to że ich wypowiadanie sprawia mi perwersyjną przyjemność. A "tatarak" znajduje się w silnej czołówce. Wymyśliłam więc sobie jego żeńską formę, choć w odmianie "mamarak" miał pozostać formą męską. Przykład: sprawdźmy, co tam w mamaraku piszczy? Totalnie mi to nie wyszło, bo większość ma mnie za Mamę Raka. Forma kłopotliwa w odmianie, o czym niejednokrotnie dawano mi znać. Dlatego, żeby ułatwić czytelnikom kontakt, zaczęłam zachęcać, aby pisali mi po imieniu.