Zobacz też >> Polka na dalekiej północy. Wywiad dla Ronji
Na fejsie, instastory, choć najczęściej w realu. W zależności od miejsca i czasu. Przy kawie albo w kolejce do kasy. Z rozbieganymi po dzieciach oczami. Od rodziny, sąsiadów, znajomych, ale także przypadkowo poznanych osób, które z ludzkiej ciekawości chciały na przykład wiedzieć...
CZY WIDZIAŁAM ZORZĘ POLARNĄ?
Pewnie! Każdemu życzę, aby przynajmniej raz w życiu dane my było wziąć udział w tym przyrodniczym show. Nie ma chyba bardziej przyciągającego zjawiska, dla którego ludzie obierają kurs na Norwegię (konkurować z nią może jedynie dzień polarny). Jest w nich jakaś magia. Są piękne. Są efektowne. Niemożliwe do zagwarantowania i często kapryśne. Dlatego też nasze pierwsze spotkanie było małym rozczarowaniem. Liczyłam na jakieś spektakularne łał!, a w zamian zobaczyłam zielony pyłek na niebie.
To nie jest tak, że jak Norwegia długa i szeroka, ściele się zorzą polarną na dobranoc. Najpiękniejsze, największe i jedyne w swoim rodzaju zorze występują na wysokich szerokościach geograficznych, dlatego im bliżej bieguna, tym lepiej. Ja miałam to szczęście, że przez dwa lata mieszkałam w Tromsø, które jest idealnym miejscem do obserwacji zorzy. Ale Bodø też daje radę,
zapytajcie Klaudię. Dodam jeszcze, że szczyt sezonu zorzowego trwa od listopada do marca.
I koniecznie obserwujcie je poza miastem, inaczej jego światła popsują Wam całe przedstawienie.
ŁOOO MATKO, JAKIE TO ŻYCIE W NOWEGII JEST DROGIE!?
Zacznę od tego, że pytanie to padało zazwyczaj z ust osób, które zdanie na każdy temat mają, ale zielonego pojęcia już nie. Albo od tych, które były tu na chwilę. Ja rozumiem, że chleb za 15 złotych, mleko za 8, sześciopak piwa za 5 dyszek (o ile go kupić do wyznaczonej godziny, bo kurtynka), mogą przyprawić o palpitacje, ale... i tu wchodzę ja ze swoimi spostrzeżeniami.
Nie zaprzeczam, życie w Norwegii do najtańszych nie należy, gdy jesteś turystą albo pracownikiem sezonowym. W pierwszym przypadku przyjeżdżasz tu ze złotówkami, w drugim, aby je zarobić. Siłą rzeczy wszystko przeliczasz, a to boli. I ja to rozumiem, bo na pierwszych wakacjach sama tak robiłam. Jednak w sytuacji, w której się tu mieszka, zarabia i wydaje w tutejszej walucie, da się prze-żyć i odłożyć. Wszystko zależy od potrzeb i odpowiedniego gospodarowania.
Z doświadczenia wiem, że ludzie widzą to, co chcą zobaczyć. Więc jeśli przed wyjazdem nasłuchają się i nastawią na chleb za 10-15 złotych, to będą tylko taki kupować. Nie spojrzą, że na półce niżej, jest tańszy. Każdy supermarket posiada swoją własną, tańszą wersję podstawowych artykułów spożywczych lub sprzedaje produkty marki "First Price". Wtedy taki chleb można kupić za złotych 5.
No i ostatnie, sezon urlopowy. Na prawdę nie wiem czemu, ludzie to sobie robią i wbijają tu we wakacje? A potem lament, że drogo, zimno i deszcz. Gdybym miała wskazać najlepszy i jeszcze tani okres na wypoczynek to polecam
maj. W innym przypadku to jak w piosence Kazika,
tylko zimno i pada, zimo i pada, a lato nie jest gorące... Aha, i nie ładujcie się od razu na te wszyskie #instaskałki, z których można spaść. Nowegia na uboczu też jest piękna! A o niektórych atrakcjach nawet w przewodnikach nie przeczytacie. Polecam Waszej uwadze tekst
Jettegrytene- cud natury spoza turystycznego szlaku na biegunwschodni.pl