Przez kilka ostatnich dni skumulowało się kilka sytuacji, które powodują, że zastanawiam się nad tym, w jakim kierunku zmierzają internetowe dyskusje. I czy możliwości, które daje nam Facebook i Internet nie powodują, że stajemy się bezmyślni w wydawaniu osądów, bierzemy ludzi na wirtualne widły bez żadnego powodu i dajemy się porwać głupocie tłumu.
W ciągu kilku ostatnich miesięcy wielokrotnie natknęłam się na sytuację, w której osoba publiczna (albo ktoś zupełnie anonimowy) upublicznia prywatną korespondencję bądź komentarz na swój temat, a pod nim rozwija się w zawrotnym tempie dyskusja. W ostatnich dniach podobną rzecz zrobił Filip Chajzer, wstawiając zdjęcie pani, która życzyła mu samych najgorszych rzeczy i pisze, że oprócz śmierci syna (który zmarł kilka miesięcy temu) życzy mu kolejnych tragedii. Rozmach tego, co działo się w komentarzach jest dla mnie przerażający. I choć zdjęcie odniosło właściwy skutek, czyli kobieta napisała ponownie, z przeprosinami, to nie jestem pewna, czy tego typu akcje są właściwe. I właśnie nad tym chciałam się dziś zastanowić – do czego jesteśmy w stanie się posunąć, jak szybko zwykły człowiek staje się hejterem i jak minimalna jest granica między krytyką a publicznym ukamieniowaniem.
Oczywiście, nie chcę się tu pastwić nad samym portalem. Gdyby nie Facebook, to istniałby inny portal społecznościowy, na którym z chęcią dzielilibyśmy się naszymi opiniami, życiem prywatnym i wstawiali zdjęcia z urlopu.
Brak anonimowości nikogo nie powstrzymuje
Jeszcze kilka lat temu można było z całą pewnością stwierdzić, że agresja, nienawiść i brak szacunku biorą się w Internecie z poczucia anonimowości. Przeciętny Kowalski wchodził na forum, na jeden z dużych portali, czytał interesujący go wątek i zaczynał pisać komentarz. Na koniec podpisywał się rudyzdzichu19 i tyle pozostawiał po sobie śladu. Obecnie ludzie nie mają absolutnie żadnej bariery, żeby napisać komuś, że jest gruby, brzydki i ma umrzeć. I są to ludzie z krwi i kości, z imieniem, nazwiskiem, zdjęciem profilowym, wirtualną farmą, foteczkami z urlopu 2014 i 568 udostępnionymi zdjęciami słodkich kotów.
I właśnie to mnie przeraża. Że ta miła, uśmiechnięta pani po czterdziestce, która pozuje pod kwitnącym drzewem wraz z córką i macha do mnie ze zdjęcia na piaszczystej plaży, siada wieczorami do komputera, żeby napisać, że Nowak to pedał. I że powinien umrzeć na AIDS. A ten przystojny, dwudziestoośmioletni, mężczyzna z żoną, dwuletnią córką, mieszkaniem, niezłą pracą w korporacji, który w weekendy chodzi do parku, a czasem da się namówić córce na zakup waty cukrowej, traktuje internetową dyskusję jak bitwę o niepodległość. I pisze, że Kowalska to gruba świnia i niech zdycha w męczarniach.
Jak walczyć z hejtem?
Rozwiązanie, które kilka dni temu przyjął Filip Chajzer (zdjęcia, które nadal są na jego profilu, a ja nie zamierzam dać im się rozprzestrzeniać i naruszać czyjejkolwiek prywatności), jest prawdopodobnie w dużej mierze skuteczne. Kobieta, która posunęła się w zasadzie do gróźb, pokazała, jak małym jest człowiekiem, raczej nie napisze już więcej czegoś takiego i możliwe, że to nauczy ją, że każdy powinien brać za swoje słowa odpowiedzialność. Jednak myślę sobie, że rozwiązanie przyjęte przez Filipa Chajzera (które wynikało z frustracji, smutku i jak sądzę zalewu tego typu niewybrednych słów po tragedii, którą przeżył) nie jest właściwe. I tak jak rozumiem jego pobudki, tak nie wiem, czy akurat ta jedna (głupia, bo głupia) baba zasłużyła na to, żeby obserwatorzy Filipa Chajzera oblali ją pomyjami. Żeby zrobili dokładnie to samo jej, czyli życzyli śmierci jej dzieciom, jej samej, szydzili z jej urody, wagi, wyglądu. Urządzili palenie na stosie dopasowane do XXI wieku.
Naprawdę rozumiem gniew i smutek Filipa Chajzera – czy każdej innej osoby publicznej, która w ostatnich miesiącach postanowiła upublicznić tego typu sprawę (akurat piszę konkretnie o sprawie Filipa Chajzera, bo znam i pamiętam szczegóły, takich przypadków w ostatnich miesiącach było dużo więcej). Wierzę, że pobudki każdorazowo znajdujące się za takich zachowaniem, są słuszne. I mają prowadzić do tego, żeby hejtera wychować. Wyplenić z niego potrzebę bycia małym, chamskim człowiekiem pozbawionym granic i zahamowań. Tylko każdy tego typu ruch generuje iskrę, która „odpala” setki kolejnych hejterów. To niestety nie działa w ten sposób, że czytelnicy po zapoznaniu się ze sprawą piszą, że potępiają takie zachowanie. Jeśli Pani X życzy komuś śmierci i pisze, że ma brzydki ryj, to internauci nie napiszą jej, „Pani X, jest Pani głupia”. 90% z nich napisze, że to ona powinna umrzeć, mają nadzieję, że jej mąż dostanie raka, jej dziecko przejedzie samochód, a ona wygląda jak świnia, której nikt by nie chciał kijem tknąć.
I to jest dla mnie sedno sprawy. Hejt trzeba zwalczać, bo jest bezwartościowy i rozbudza poczucie bezkarności. Dyskusyjna jest dla mnie za to kwestia metod podejmowanych w celu jego zwalczania. Zastanawiam się, czy koniecznym jest piętnowanie takich zachowań w taki sposób.
Działanie wymiaru sprawiedliwości
Jako prawnik widzę tu pewną ułomność polskiego systemu sprawiedliwości, który wciąż nie nadąża za tym, aby dopasować się do realiów Internetu. Nie ma też w społeczeństwie choćby cienia poczucia, że za tego typu słowa i groźby może grozić kara. Prawo powinno (jak dla mnie) pełnić przede wszystkim funkcję prewencyjną, czyli pomagać w zapobieganiu przestępstwom. Wcale nie łapać przestępców, karać i resocjalizować. Dlatego przeciętny Kowalski powinien mieć dokładną świadomość tego, że jeśli postanowi napisać kobiecie, że życzy jej żeby gwałcili ją imigranci (kolejny temat, który w ostatnich miesiącach generuje miliony koszmarnych komentarzy), to spotka go za to kara. Przy czym to nie dotkliwość tej kary powinna go odstraszać, ale skuteczność działania wymiaru sprawiedliwości. Niestety w tym temacie wciąż jeszcze daleka droga przed nami.
Edukacja
Mam takie wrażenie, że wiele rzeczy w naszym kraju robi się „od dupy strony”. Bardzo dobrym przykładem jest dopuszczenie do obrotu tabletek „po” jako formy antykoncepcji, dostępnych bez recepty. Oczywiście w tym momencie podnosi się krzyk, że nierozsądne nastolatki będą tej formy antykoncepcji używać stale, nie zważająca na konsekwencje i oddając się uprawianiu seksu bez zabezpieczeń. I pomimo że uważam, że te tabletki powinny być ogólnie dostępne bez recepty, to sądzę, że dużo lepszym rozwiązaniem byłoby połączenie dostępu do antykoncepcji z edukacją i tłumaczeniem, dlaczego jest ona ważna i z jakich przyczyn. A u nas wciąż element edukacji kuleje.
Z hejtem w sieci jest dokładnie tak samo. Prawie nikt nie skupia się na tłumaczeniu, dlaczego jest zły, jakie są jego konsekwencje i jak może wpłynąć na innych ludzi. Za to sami zamieniamy się w hejterów, kiedy chcemy obrazić kogoś innego.
Krzysztof Gonciarz również podjął się walki z hejtem w sieci, jednak próbując chociaż podjąć trop edukacyjny – sprowadzając hejt do absurdu i tłumacząc hejterskie i nienawistne komentarze na bardzo prostej zasadzie. Czyli – skoro nie podchodzisz do nieznajomej osoby na ulicy i nie walisz jej po ryju, to dlaczego nie masz tego typu zahamowań, pisząc komuś w Internecie, że życzysz mu śmierci.
Jestem przerażona momentami tym, jak wygląda „dyskusja” w Internecie i jestem przekonana, że ta forma musi być jak najszybciej zmieniona. Mam jednak poważne wątpliwości, czy podejmowane środki nie napędzają tylko spirali nienawiści.
Artykuł Samosąd ery Facebooka pochodzi z serwisu Blog o prawie samych przyjemnosciach.