Niecałe dwa lata temu obcięłam dready. Pewnego dnia po prostu poczułam potrzebę zmiany, więc wzięłam nożyczki i wyharatałam wszystko przy samym łbie. ;) Zostałam z dziwnymi piórkami i przez moment byłam przerażona. Potem założyłam czapkę, poszłam do sklepu i kupiłam dwie rzeczy: odżywkę do włosów i grzebień. Ale nie od razu zaczęłam się przykładać do pielęgnacji włosów. Zajęło mi to chyba jeszcze rok, aż przez przypadek natrafiłam na jakiegoś bloga o włosach i zaczęłam z zaciekawieniem go czytać. A potem kolejny i następny. I tak nie wiedzieć kiedy stałam się włosomaniaczką.
Efekty na włosach są więcej niż dobre. Udało mi się wyhodować włosy do łopatek, zdrowe, gęste, błyszczące i naprawdę ładne. Tak, chwilami zdarza mi się nawet wpadać w samozachwyt z ich powodu. I tu właśnie pojawił się problem. Jakoś tak niezupełnie dobrze czuję się z faktu posiadania takiego hobby. To jakieś mało inteligentne (choć wiedza i umiejętność zastosowania jej w praktyce u niektórych blogerek włosowych jest wprost oszałamiająca!), zbyt kobiece (ale zdarzają się również faceci-włosomaniacy) i takie narcystyczne. A ja przecież nie chcę być słodką idiotką. Ja jestem mądra, walczy ze stereotypami, a wygląd wcale nie jest dla mnie najważniejszy. Więc jak to pogodzić?
Dzisiaj mnie oświeciło. Każdy ma przecież prawo być, jaki tylko zechce. Interesuję się pielęgnacją włosów, trochę kosmetykami ogólnie, ale nikt mi nie każe zajmować się też np. modą. Mogę chodzić w moich starych, ulubionych ciuchach, nie przejmować się, czy wyglądam zgrabnie i stylowo, a jednocześnie mieć piękne, zadbane włosy i można nawet zrobić sobie szkołę policealną z kosmetyki. I przy tym wszystkim mogę też uwielbiać książki i interesować się nauką. To się absolutnie nie wyklucza! Tutaj o wszystkim decyduję ja. Nikt nie ma prawda mówić mi, jaka powinnam być i czym się zajmować. Nie muszę nikogo udawać, ani dopasowywać się do jakichkolwiek standardów. Moje życie jest tylko w moich rękach.