Ostatnio zdecydowanie mniej pisałam Wam o bieganiu. Przyczyna jest nader oczywista, po prostu mniej biegałam. Trochę lenia, trochę braku organizacji i trochę dodatkowych obowiązków spowodowały, że ilość moich treningów drastycznie spadła. Rzecz jasna w ramach akcji "mobilizacja" już zaplanowałam swoje treningi i starty, które mają mnie motywować do regularnych ćwiczeń, Sobotni City Trail miał być dla mnie takim małym kopniakiem na rozruch i zarazem pierwszym startem w tym roku.
Byłam właściwie postawiona pod ścianą, ponieważ aby ukończyć cały cykl musiałam koniecznie wziąć udział w tym biegu. Problem pojawił się w momencie, gdy warunki atmosferyczne zaczęły stawiać pod znakiem zapytania start. Dla pewności w ostatnich dniach sprawdziłam, że jeszcze pamiętam jak się biega, przynajmniej na siłowni, tak więc kondycja nie stanowiła przeszkody. W głowie zaczęły pojawiać się jednak wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa. Wszyscy niebiegający znajomi słysząc o moich sobotnich planach pukali się w głowę. Na mnie działa to raczej mobilizująco w stylu "Co? Ja nie dam rady? To patrzcie!". Całą noc biłam się jednak z myślami co zrobić. W końcu rok temu biegałam w podobnych temperaturach i wyszłam z tego bez szwanku, z tą istotną różnicą, że wówczas biegałam na dworze regularnie przez całą zimę i miałam szansę przyzwyczaić się do niskich temperatur. W tym przypadku byłoby to pierwsze bieganie na dworze od bardzo dawna. Gdy rano poczułam ból gardła i delikatne objawy przeziębienia podjęłam ostateczną decyzję i zostałam. Doszłam do wniosku, że medal za cały cykl nie jest wart takiego ryzyka i spędzenia potem tygodnia w łóżku. Odpowiedzialność zwyciężyła.
Jednocześnie jestem pełna podziwu dla 330 osób, które pomimo mrozu stawiły się na mecie. Dla mnie jesteście wielcy! Z zazdrością oglądałam potem zdjęcia oszronionych znajomych, których nie wystraszył ziąb.
Z mojego punktu widzenia to była jednak nauczka i okazja do wyciągnięcia wniosków. W końcu zaczęłam biegać dla zdrowia, tak więc jeśli przez bieganie mam tym zdrowiem ryzykować, to chyba mija się to z celem. Istnieje bowiem cienka granica pomiędzy pasją a "pierdolcem" i nieodpowiedzialnością. Z jednej strony warto stawiać sobie wyzwania i wychodzić poza swoją strefę komfortu, ale z drugiej strony trzeba też patrzeć szerzej i mieć na uwadze bilans zysków i strat.
Póki co czekam aż glut wiszący do kolan odpuści, a temperatury wrócą do okolic zera tak, abym ja mogła wrócić na biegowe ścieżki. Do zobaczenia!