Mam 44 lata i od zawsze borykałam się z różnymi problemami trawiennymi i dopóki nie zaczęły mi moooooocno dokuczać to uznawałam, że tak musi być, taka moja uroda i godziłam się na te wszystkie niedogodności.
Może napiszę krótko z czym się borykałam i nadal z większością borykam:
- problemy z wypróżnianiem, od zaparć po biegunki
- ciągłe wzdęcia
- bóle brzucha, skurcze powodujące dreszcze
- bulgotania w brzuchu
- przelewania
- śmierdzące gazy
- migrenowe bóle głowy
- ciągłe zmęczenie
- depresja i ogólna nie chęć do robienia czegokolwiek
- spadek libido
- czerwone plamy na twarzy
- wypadanie włosów
Większość mojego życia byłam szczupła, żeby nie skusić się na chuda, rodzice biegali za mną z łyżką i widelcem, żebym tylko cokolwiek zjadła, a ja uciekałam gdzie się dało.
W późniejszym czasie potrafiłam siedzieć przed talerzem godzinami a jedzenie rosło i w buzi, doszło do tego, że miałam początki bulimii. Na szczęście szybko z tego wyrosłam. Przeprowadziliśmy się i ten moment zmienił całe moje życie. Z dotychczasowego niejadka stałam się obżarciuchem,
a miałam w tedy 14 lat.
Możecie mi uwierzyć lub nie, ale zjadałam więcej od mojego taty. Nie odbiło się to na szczęście na mojej figurze, nadal byłam szczupła. Przy wzroście 162 cm ważyłam 48-50 kg.
Więc waga na tamten czas była ok.
Ale nie było tak różowo, po pewnym czasie dopadały mnie silne, zwalające z nóg bóle brzucha, szczególnie po zjedzeniu smażonego. Ponieważ moi rodzice pracowali wtenczas w wojsku, więc załatwili mi wizytę u najlepszego wojskowego lekarza, ten uznał, że najprawdopodobniej mam wrzody. 15-sto latka ma wrzody???? Zrobił mi prześwietlenie podczas którego musiałam wypić jakieś świństwo i potwierdził swoją tezę, ale chcąc się na 100 % upewnić wysłał mnie na gastroskopię. Pojechaliśmy, z tym że ja uciekłam z pod drzwi gabinetu. Po prostu się wystraszyłam.
Przez calutki rok byłam na bardzo ścisłej diecie, tylko gotowane, kleiki ryżowe itp, no i oczywiście brałam jakieś leki na zasuszenie wrzodu, który był gdzieś w dwunastnicy.
Po upływie tego czasu zrobiłam jeszcze raz to dziwne prześwietlenie i tym razem nic nie wyszło, chociaż lekarz twierdził, że wrzód mógł się schować w jakiejś fałdzie i gastroskopia byłaby wskazana, ale ja nie dałam się namówić. Tak to się skończyło i jednocześnie zaczęła nowa era.
Bóle brzucha powracały, odchodziły, ja sobie to tłumaczyłam chowającym się wrzodem. Bóle oczywiście nasilały się wiosną i jesienią co tym bardziej utwierdzało mnie w tym, że to wrzód.
Apetyt dopisywał, jadłam dosłownie wszystko i w każdych ilościach jakie byłam wstanie zmieścić.
Wszystkie moje koleżanki mi zazdrościły figury przy takim obżarstwie.
No cóż nic nie trwa wiecznie.
Poszłam do pracy i jak to młoda osoba przed 20 rokiem życia miałam swoją krótką historyjkę z odchudzaniem, pamiętam, że poiłam się rozpuszczanymi w wodzie witaminami i jadłam jeden posiłek czyli obiad dziennie i wypijałam specyfiki na przeczyszczenie, popadłam w anemię, która skończyła się zastrzykami wit. B12.
W tym momencie doszłam do wniosku, że ja tak naprawdę nie mam z czego się odchudzać i temat umarł na wiele lat. Potem oczywiście wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci
i po drugim dziecku mój metabolizm strasznie zwolnił i nie było już tak fajnie.
Zaczęłam szukać co z tym zrobić, ale dopóki na czele nie znalazł się internet to nie byłam wstanie niczego się dowiedzieć. Do lekarzy nie chodziłam bo uznałam, że nie mam z czym.
Walczyłam bardziej po omacku posiłkując się kolorową kobiecą prasą.
Po 35 roku życia mój metabolizm wyhamował prawie do zera, przeraziłam się i porządnie walnęłam pięścią w stół. To był koniec z
przetworzoną żywnością!!!! Sama piekłam chleby, robiłam różne wędliny, gotowałam wszystko od podstaw, robiłam co tylko mogłam żeby oszczędzić sobie zdrowie. I nie powiem na początku dało to nie wymowne skutki, ale nadal coś było nie tak, znowu przytyłam, moje jelita dawały o sobie znać coraz bardziej i tak w wieku 42 lat borykałam się z biegunkami na zmianę z zaparciami z naciskiem na to pierwsze, bólami głowy, które towarzyszyły mi całą dobę, kładłam się i budziłam z nimi. Tabletki od bólu głowy były ze mną wszędzie, brałam je codziennie, żeby móc funkcjonować. Dochodziło do tego, że bałam się wyjść z domu. Nigdy nie wiedziałam co mnie spotka na mieście, a świadomość o braku toalety na mojej drodze paraliżowała mnie.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i w końcu coś z tym zrobić.
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam to USG jamy brzusznej, w której poza niejednorodną wątrobą wszystko było ok. Lekarz dał mi skierowanie na próby wątrobowe z których wyszło lekko podwyższone GGTP i rozłożył ręce. Ja się nie poddałam i na własną rękę zaczęłam szukać w internecie co może mi być.
Od tekstu do tekstu i tak znalazłam informacje o szkodliwości glutenu,
zakupiłam nawet książkę "Pszenny brzuch", którą przeczytałam kilka razy, żeby zrozumieć!!!
Łał !!!! mam winowajcę moich problemów.... buch i po zbożach, nie musiałam się dwa razy zastanawiać, wywaliłam je z mojego życia i jakie było moje zdziwienie jak praktycznie na drugi dzień przestała mnie boleć głowa, nie chciało mi się w to uwierzyć, wstaję rano i nie boli mnie głowa, nie biorę tabletki do porannej kawy, nie muszę!!!!!
Nie zdawałam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, że to dopiero początek
a zboża to kropla w morzu potrzeb.
Moja radość trwała nie zbyt długo, co prawda bóle głowy nie wróciły, biegunki się uspokoiły, w końcu mogłam spokojnie wychodzić z domu bez stresu, ze nie będzie gdzieś toalety.
Za to przyszła cała lawina innych dolegliwości, które wymieniłam na początku wpisu.
Poszukiwań ciąg dalszy, pukania od drzwi do drzwi różnych lekarzy, mnóstwo badań z których wychodziło, że jestem zdrowa!!!!! Nawet jeden z gastrologów wysłał mnie do psychiatry.
A dolegliwości jak były tak były a nawet lista zaczęła się wydłużać.
Nadmienię, że już na tym etapie nie jadłam zbóż, pseudo zbóż, skrobi i ograniczyłam nabiał i cukier rafinowany (moim grzechem były/są lody, których nie potrafię sobie odmówić), reszta nabiału poszła w odstawkę.
Znowu uderzyłam do internetu po jakieś informacje, dlaczego? skąd ta depresja? dlaczego jestem wciąż zmęczona? Przecież to nie jest normalne!!!!! Kolejne książki, mnóstwo książek.
Zarwane poranki, żeby tylko czegoś się dowiedzieć, do lekarzy bałam się już pójść.
Tak natrafiłam na informację o diecie eliminacyjnej SCD.
Przez trzy miesiące udało mi się przebrnąć przez dietę
SCD i naprawdę na początku czułam się rewelacyjnie, zero wzdęć, energia, schudłam, no same plusy do momentu wyjścia do znajomych czy wyjazdu, tu niestety zaczynały się schody, ponieważ nie miałam zdiagnozowanej żadnej choroby nie mogłam się wytłumaczyć dlaczego nie chcę jeść. A nadmienię, że znajomych mamy "starych" i nie przywiązują uwagi do tego co jedzą, jak zresztą prawie cała moja rodzina, która dziwi mi się jak można czegoś nie jeść ze względu na zdrowie. Próbowałam ich "oświecić", ale bez skutku, nie łączą tego co jedzą ze zdrowiem. No dobra wróćmy do mojej przygody.
Skoro nie mogłam spokojnie przejść przez dietę SCD a wymagało by to ode mnie przynajmniej dwóch lat pilnowania, to doszłam do wniosku, że na diecie PALEO powinnam bez problemu sobie poradzić, jest to taka dieta, że praktycznie wszędzie da się coś wybrać do jedzenia.
Przejście na tą dietę nie sprawiło mi żadnego problemu, ponieważ to co najgorsze miałam już odstawione, jest wiosna, zaraz lato, więc jadłospis obfitował w świeże warzywa, owoce, kury od gospodarza, podobnie jajka, nawet znalazłam rzeźnika, który utwierdził mnie w przekonaniu, że wołowinę ma od zwierząt młodych wypasanych na pastwisku, wymyślałam więc różne potrawy, momentami aż unosiłam się z zachwytu co można ugotować do jedzenia bez zbóż, nabiału itp, co prawda czułam się różnie, ale ogólnie nie było najgorzej i mogłabym tak żyć.
Tak sobie funkcjonowałam kilka miesięcy, bo aż do końca lata tego roku, jak przyszła jesień to jakby coś we mnie się skończyło, wróciła chandra, ciągłe zmęczenie, bóle głowy? to mnie zszokowało najbardziej, ogólny brak energii, zaczęły mi wypadać włosy i to mnie przeraziło!!!!
Znowu wujek google musiał stanąć na wysokości zadania i wpadłam na pomysł czy to może tarczyca? Skoro jelita mam w porządku, wątrobę i inne narządy też?
Badania krwi, które robiłam rok temu nic nie wykazały, a robiłam tsh, ft3, ft4 i przeciwciała.
Teraz zrobiłam sobie jeszcze usg tarczycy, ale lekarz powiedział, że jest z nią wszystko w porządku.
Więc co mi u licha jest????? Reaguje na pokarmy jakbym miała chorobę autoimmunologiczną,
a de facto jej nie mam, przynajmniej tak wynika z badań.
Dodam, że zakwaszam żołądek octem jabłkowym, dodatkowo biorę betaine HCL do pokarmów białkowych, wspomagam się enzymami, łykam także probiotyk "Sanprobi".
Co jeszcze mogę zrobić? Jak sobie pomóc? Jak odzyskać siły i witalność?
Waga na dzień dzisiejszy to 55 kg, w sumie schudłam 7 kg.
Tym razem planuję przejść na protokół autoimmunologiczny, dlaczego?
Może to się wyda dziwne, ale po odstawieniu dwóch warzyw, które zostały mi z grupy psiankowatych czyli papryka i pomidory, oraz wyroby z nich, przestały wypadać mi włosy....
No może nie tak do końca, ale to co teraz mi wychodzi nie ma porównania z tym co było.
Więc co mam o tym myśleć???? Jest coś nie tak z moją tarczycą? Czy nie?
Jak długo wytrzymam na diecie, co dalej będzie? Życie pokarze...
A może moje poszukiwania nie idą w dobrą stronę?
Może to wyczerpane nadnercza? Zakwaszony organizm? Pasożyty?
Mnóstwo pytań na które nie znam odpowiedzi....
Brakuje mi już cierpliwości i pieniędzy :-(
Na razie od 20.11.2015 walczę z odstawieniem kawy, następne w kolejce są jajka i kakao,
z resztą nie powinnam mieć większych problemów.
;)))